
To już pięć lat! A serca ciągle krwawią. I do tej pory przyczyny smoleńskiej katastrofy z prezydentem Rzeczypospolitej prof. Lechem Kaczyńskim, jego przemiłą i bardzo mądrą małżonką oraz dziewięćdziesięcioma czterema innymi osobami nie zostały tak naprawdę wyjaśnione. Bo za pełny, wyczerpujący i wiarygodny żadną miarą nie można uznać raportu komisji eks-sowieckiej funkcjonariuszki Anodiny, której tak zawierzył polski rząd.
To już pięć lat! A serca ciągle krwawią. I do tej pory przyczyny smoleńskiej katastrofy z prezydentem Rzeczypospolitej prof. Lechem Kaczyńskim, jego przemiłą i bardzo mądrą małżonką oraz dziewięćdziesięcioma czterema innymi osobami nie zostały tak naprawdę wyjaśnione. Bo za pełny, wyczerpujący i wiarygodny żadną miarą nie można uznać raportu komisji eks-sowieckiej funkcjonariuszki Anodiny, której tak zawierzył polski rząd. Komisji z nazwy nawet „międzynarodowej”; pewnie dlatego, że Rosja to kraj wielu narodów. Wedle zachodnich ekspertów wiele wątpliwości można też mieć do ustaleń naszej komisji Jerzego Millera. Ostatnie informacje o mającej się ukazać książce wybitnego niemieckiego dziennikarza śledczego Juergena Rotha potwierdzają owe wątpliwości. Jest zresztą prawdopodobne, że wywiady zachodnich państw mogą mieć szerszą wiedzę dotyczącą owej katastrofy, ale rządy wolą ich nie ujawniać. Tak, jak Brytyjczycy przez ponad siedemdziesiąt lat nie ujawniali prawdy o Katyniu, choć ją doskonale znali, w imię nie pogarszania stosunków ze Związkiem Sowieckim, a potem z jego następczynią Rosją. Podobnie rzecz ma się z odkrywaniem prawdy o śmierci gen. Sikorskiego, w której to sprawie dokumenty utajniono na kilkadziesiąt kolejnych lat.
Swoją drogą ciekawe, że właśnie teraz, zaraz po Wielkanocy, nową „prawdę” o katastrofie smoleńskiej „odkryło” (inaczej określając: otrzymało tzw. kontrolowany przeciek ze stosownych służb) Radio RMF. Na trzy dni przed piątą, bolesną rocznicą, na miesiąc przed prezydenckimi wyborami. Nagle okazało się, że to, czego nie można było z czarnych skrzynek odczytać przez pięć lat, zostało odczytane akurat teraz. Takich „nowości” (jak choćby nowy proces i skazanie wiceprezesa PiS-u Mariusza Kamińskiego i innych byłych wysokich funkcjonariuszy CBA) mamy w okresie przedwyborczym coraz więcej.
Kiedy cztery, a może trzy lata temu, podczas rozmów z dawnymi kolegami z radiowych „Sygnałów Dnia” w hotelu „Las” w Szklarskiej Porębie przy okazji narciarskiego Biegu Piastów, powiedziałem, że zdecydowanie od komisji Anodiny czy nawet Millera wolałbym dochodzenie przeprowadzane przez komisję prawdziwie międzynarodową, zostałem zakrzyczany. Teraz, szczególnie po ostatnich „dokonaniach” Putina, punkt widzenia nawet najtwardszych apologetów owych oficjalnych komisji powinien się zmienić. Nawet prokuratura wojskowa po prawie pięciu latach doszła do wniosku, że winę za katastrofę, przynajmniej w części, ponoszą kontrolerzy lotów z lotniska w Smoleńsku (sterowani z Moskwy), czym wywołała oburzenie strony rosyjskiej (przecież Polaczki sami sobie zgotowali ten los). Nie mówiąc już o tym, że ciągle nie chcą oddać wraku naszego samolotu. I pewnie prędko, albo nigdy, nie oddadzą. Zmienia się na szczęście optyka w narodzie, który coraz mniej wierzy nachalnej, szczególnie w kontekście przedwyborczym, propagandzie prowadzonej w głównych stacjach telewizyjnych i radiowych.
W naznaczonym wielką tragedią samolocie do Smoleńska wiozącym prezydencką delegację na obchody 70-lecia potwornego mordu katyńskiego było kilku moich znajomych, a nawet przyjaciół. Z Lechem Kaczyńskim (i jego bratem) studiowaliśmy prawo, a najbardziej zbliżył nas obóz wojskowy w sierpniu 1968 roku w Morągu, gdzie spaliśmy „prycza w pryczę”. Z mecenasem Stanisławem Mikke byliśmy na tych studiach w jednej grupie. Z Januszem Zakrzeńskim, znakomitym aktorem, który tak wspaniale wcielał się w rolę Józefa Piłsudskiego, spotykaliśmy się czasem u naszych wspólnych znajomych. Dobrze znałem Jerzego Szmajdzińkiego. Wreszcie ojciec Józef Joniec, pijar, był od kilkunastu lat najbliższym przyjacielem moim i mojej żony.
Ojciec Józef, a dla mnie i mojej żony po prostu Józek, był pomysłodawcą, twórcą i wieloletnim szefem Stowarzyszenia Parafiada im. św. Jożefa Kalasancjusza, które prowadziło i nadal prowadzi wiele pięknych akcji. Co roku organizuje Międzynarodową Parafiadę Dzieci i Młodzieży, a od prawie siedmiu lat także akcję „Katyń – ocalić od zapomnienia” polegającą na sadzeniu Dębów Katyńskich. Sam pomysł, co ciekawe, narodził się po obejrzeniu filmu Andrzeja Wajdy w głowach dzieci ze szkoły podstawowej w Radzyminie. Każdy taki dąb ma upamiętnić jednego oficera zamordowanego w Katyniu. Ojciec Joniec w do prezydenckiego samolotu lecącego do Smoleńska został zaproszony właśnie z tej przyczyny. Piękna akcja sadzenia Dębów Katyńskich była bowiem objęta patronatem Prezydenta Rzeczypospolitej.
W poniedziałek, 12 kwietnia 2010 roku, mieliśmy (bowiem byłem też na tę uroczystość, jako wiceprezes Stowarzyszenia, zaproszony) zasadzić symboliczny dąb upamiętniający wszystkich pomordowanych w ogrodach Pałacu Prezydenckiego przy Krakowskim Przedmieściu. Dąb posadzony oczywiście nie został, choć na dobrą sprawę powinien go mieć tam teraz także śp. Prezydent Kaczyński. Następca Lecha Kaczyńskiego na najważniejszym państwowym urzędzie patronatu nad akcją nie kontynuuje. Ale akcja trwa nadal. Także za granicą. Nieomal park złożony z kilkudziesięciu takich „katyńskich” dębów widziałem niedawno nawet w Kanadzie.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie