Reklama

Łowiccy olimpijczycy

11/02/2014 12:09

W starożytnej Grecji na czas igrzysk w Olimpii zawieszano wszelkie działania wojenne. Dziś trudno to sobie wyobrazić, ale owe greckie igrzyska odbywały się przez ponad 1100 (tysiąc sto) lat! To trochę tak, jakby obecne odbywały się już w czasach Mieszka I. Pierwsza o nich wzmianka jest datowana na rok 776 przed narodzeniem Chrystusa. Zakazał ich przeprowadzania chrześcijański cesarz rzymskiego imperium Teodozjusz I Wielki w roku 393 naszej ery. Widział w igrzyskach obyczaj pogański, ponadto startowali w nich wyłącznie Grecy, chodziło też o kwestię zawieszania wojen. Pisząc ten felieton idę trochę tropem Greków, więc nie będzie w nim tematów drażliwych.

 

Igrzyska współczesne wznowił jak wiadomo francuski baron Pierre de Coubertin, a pierwsze obyły się w Atenach w roku 1896. Niepodległa Polska miała mieć swoją reprezentację w roku 1920, ale na przeszkodzie stanęła wojna z bolszewikami. Po raz pierwszy Polacy na igrzyskach pokazali się więc w roku 1924, najpierw w Chamonix na zimowych, potem w Paryżu na letnich, i wówczas zdobyliśmy pierwsze medale.

Olimpijska nominacja, nie mówiąc o medalu, to oczywiście marzenie każdego sportowca. Łowiczanie na szczęście nie są gorsi od reszty kraju i też dochowali się olimpijczyków. W dyscyplinach letnich mieliśmy z Łowicza troje reprezentantów na igrzyskach, dwoje z nich startowało po dwa razy. I tak się to ułożyło, że od 1960 do 1972 byliśmy reprezentowani za każdym razem, choć oboje mieszkali już w Warszawie i reprezentowali kluby stołeczne.

Pierwszym łowickim olimpijczykiem był koszykarz Jerzy Piskun, który wprawdzie urodził się w Pińsku (obecna Białoruś) w 1938 roku, ale całe dzieciństwo i młodość spędził w Łowiczu kończąc liceum im. Chełmońskiego. Był wysoki (199 cm) i nazywano go „Szabelką”. Później grał w Polonii Warszawa i przez całą karierę był wierny temu klubowi, co dziś jest niestety wielką rzadkością. W reprezentacji Polski zagrał aż 153 razy zdobywając 1525 punktów. Na igrzyskach olimpijskich był dwukrotnie: w 1960 roku w Rzymie, gdzie Polacy omal nie zdobyli medalu (ostatecznie zajęli siódme miejsce), a po czterech latach w Tokio. Byłem wtedy w klasie maturalnej i pamiętam jego przyjazd na spotkanie w liceum. Na koniec spotkania jako jedyny zadałem mu kilka pytań, a potem przeczytałem w niezwykle wówczas popularnym „Expresie Wieczornym”, że „na koniec spotkania z J. Piskunem młodzież łowickiego liceum zadawała liczne pytania”. Jerzy Piskun od wielu lat mieszka we Francji.

Łowicką pałeczkę olimpijską, czy raczej pochodnię z olimpijskim ogniem, przejęła po nim oszczepniczka Daniela Jaworska z domu Tarkowska (rocznik 1946). Pochodziła z Wyborowa, do podstawówki chodziła w Mastkach, ale do szkoły średniej w Skierniewicach. Potem skończyła warszawską Akademię Wychowania Fizycznego, więc była trenerką i nauczycielką. Daniela Jaworska po raz pierwszy reprezentowała Polskę na igrzyskach olimpijskich w Meksyku, w roku 1968. Była blisko medalu, zajęła piąte miejsce. Gdy trzy lata później została w Helsinkach mistrzynią Europy upatrywano w niej faworytkę olimpijskiego konkursu w Monachium (1972). Niestety, nie wytrzymała psychicznego obciążenia i nie zakwalifikowała się do finałowej dwunastki. Podobnie było z Januszem Sidło na igrzyskach w Rzymie. On z kolei zdemolował rywali w eliminacjach, a w finale kompletnie zawiódł.

Trenerem pani Danieli niemal przez całą karierę był jej mąż, Edmund (Mundek) Jaworski który kończył liceum pedagogiczne w Łowiczu (jego wychowawcą był mój ś.p. Teść Andrzej Kotecki), ale pracował najpierw w Skierniewicach, a potem w Warszawie. Zginął tragicznie wpadając na rowerze pod tramwaj obok AWF-u na Bielanach.

Na kolejnego łowickiego olimpijczyka czekaliśmy długo, aż 34 lata. Niespodziewanie został nim (nawet w Łowiczu mało kto o tym wiedział) Marcin Płacheta (rocznik 1979), który wówczas studiował na AWF-ie we Wrocławiu i najpierw uprawiał sprinty. Biegł nawet w reprezentacyjnej sztafecie 4 x 100 m, która na młodzieżowych mistrzostwach Europy w 2001 roku zdobyła złoty medal. Tak się złożyło, że mieszkający dłuższy czas w Kanadzie trener Andrzej Kupczyk, niegdyś świetny 800-metrowiec, finalista olimpijski, kompletował załogę bobslejową poszukując kandydatów wśród dobrze zbudowanych, silnych sprinterów. I Marcin Płacheta do takiej załogi się zakwalifikował. Wystartował z kolegami na igrzyskach w Turynie, gdzie polska załoga zajęła 15 miejsce. Teraz, podobnie, jak Zbigniew Bródka, jest strażakiem, tyle, że pracuje w PSP w Sochaczewie.

Dwa lata po Płachecie olimpijczykiem został pływak, crawlista, Łukasz Gąsior, który bez wątpienia, z różnych powodów, na ogół jednak od niego samego zależnych, nie zrobił sportowej kariery, do jakiej był predystynowany. Był dwa razy mistrzem Europy juniorów (50 i 100 dow.) i zakwalifikował się do reprezentacji na igrzyska w Pekinie (2008). Pekinu niestety nie zawojował. Był dopiero 34. na 200 m st. dowolnym, a sztafeta 4x100 m, której był członkiem, uplasowała się na 14. miejscu.

Teraz mamy Zbigniewa Bródkę, dla którego start w Soczi jest drugim występem olimpijskim. Warto podkreślić, że pan Zbyszek jest pierwszym naszym olimpijczykiem, który nie tylko pochodzi z Ziemi Łowickiej, ale tu też mieszka, pracuje i reprezentuje klub z Domaniewic. Wszyscy liczymy też, że zdobędzie pierwszy medal dla Ziemi Łowickiej. Ma trzy medalowe szanse. Może choć jedną z nich wykorzysta.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do