Reklama

Moje zimowe igrzyska - Nagano’1998

27/01/2014 15:06

Igrzyska w Nagano dały mi niepowtarzalną okazję poznania japońskiej prowincji. Był to mój trzeci wyjazd do Kraju Kwitnącej Wiśni. Notabene podczas żadnego z czterech pobytów – później były jeszcze narciarskie MŚ w Sapporo w 2007 - nie oglądałem kwitnących wiśni.

Igrzyska w Nagano dały mi niepowtarzalną okazję poznania japońskiej prowincji. Był to mój trzeci wyjazd do Kraju Kwitnącej Wiśni. Notabene podczas żadnego z czterech pobytów – później były jeszcze narciarskie MŚ w Sapporo w 2007 - nie oglądałem kwitnących wiśni. Dwa poprzednie ograniczały się do Tokio. Gigantycznej metropolii powstałej na przestrzeni wieków z połączenia kilkuset miast i wiosek. Jej ogrom przeciętnemu Europejczykowi trudno sobie wyobrazić. Cały zespół aglomeracyjny, razem otaczającymi Tokio miastami, między którymi praktycznie nie ma wolnej przestrzeni, liczy bowiem prawie 35 milionów mieszkańców. Więc Nagano ze swoimi 350 tysiącami jest miastem na japońskie warunki niewielkim, plasującym się poza pierwszą pięćdziesiątką. A poza tym dyscypliny, które przyszło mi komentować (biegi – z Włodzimierzem Szaranowiczem i biathlon – samodzielnie; skoki niestety kolidowały z biathlonem) odbywały się kilkadziesiąt kilometrów od Nagano w bardzo różniących się od siebie miejscowościach: Hakubie i Nozawa Onsen.

Hakuba swym wyglądem i klimatem przypominała miasteczka alpejskie. Położona w górach nazywanych przez Europejczyków Japońskimi Alpami. Na stokach tych gór ulokowano trasy dla alpejczyków, a w dole zbudowano skocznie i wytyczono trasy biegowe. Tam też miał odbyć się biathlon, ale protesty ekologów twierdzących, że strzały z karabinków zakłócą spokój ptakom, sprawiły, że biathlon przeniesiono do Nozawa Onsen. Maleńkiej wioseczki w niewielkich górach, położonej o 75 kilometrów od Nagano, ale z przeciwnej strony niż Hakuba.

Ciepła wódka w Nozawa Onsen

Poprawiająca się z roku na rok kondycja finansowa Telewizji Polskiej, sprawiła, że w Nagano mieliśmy wynajętych już kilka samochodów. Mnie przypadł jakiś nieznany w Europie model limuzyny nissana. Na szczęście z automatem (to zresztą norma), bowiem „wachlowanie” biegami w lewostronnym ruchu potęgowałby trudność. Ten samochód bardzo przydawał się przy wyjazdach na biegi do Hakuby, bowiem po pierwsze jazda własnym autem oznaczała o godzinę dłuższy sen, po drugie autobusy dla dziennikarzy do Hakuby jeździły niezwykle zatłoczone, po trzecie parking mieliśmy pod samymi stanowiskami komentatorskimi.

Inaczej przedstawiała się sytuacja z biathlonem, bowiem to autobusy podjeżdżały pod sam stadion, zaś z parkingu dla samochodów trzeba było iść, na dodatek pod górę, około kilometra. Na dodatek zawody rozgrywano w południe, więc nie było pośpiechu. Pojechałem więc „swoim” nissanem do centrum biathlonowego tylko raz, na rekonesans. Jeszcze przed otwarciem igrzysk. Pojechał ze mną Andrzej Kozak, były trener, który z Moniką Lechowską komentował konkurencje alpejskie. Obiekt zrobił na nas spore wrażenie, przede wszystkim z powodu podziemnych korytarzy łączących wszystkie najważniejsze dla rozgrywania zawodów miejsca. Obejrzałem wszystko dokładnie, sprawdziłem kabinę komentatorską i gdy zbieraliśmy się do powrotu, natknęliśmy się na prezesa Polskiego Związku Biathlonu, Krzysztofa Lewickiego. – Panowie, zapraszam do swojego hotelu, tu na miejscu, na obiad – stwierdził prezes, więc nie można było nie skorzystać. Lewicki i specjalista od smarowania nart mieszkali w tradycyjnym japońskim hoteliku w Nozawa Onsen.



Wioska położona na zboczu góry składała się ze skromnych domków. Pomiędzy domostwami wiła się w górę wąziutka uliczka, na której z trudem mieścił się samochód. Jeśli z naprzeciwka pojawiał się inny pojazd, trzeba było wypatrywać jakiejś zatoczki, bo nie sposób było się minąć. Powolutku dojechaliśmy do hoteliku z maleńkim parkingiem. Zaraz za progiem należało zdjąć buty i dalej poruszać się już w skarpetkach. Ledwie weszliśmy do obszernego holu, gdy zjawiła się ubrana w kimono właścicielka i coś szczebiocząc nisko się kłaniała. – Ty się tu tak nie kłaniaj – tonem nie znoszącym sprzeciwu powiedział Lewicki – tylko przynieś tym panom (tu wskazał na Kozaka i na mnie) coś do zjedzenia. Są głodni, a do Nagano daleko. Aha, i przenieś jeszcze dla nasz wszystkich coś do picia i wódkę. Ale wódka ma być gorąca – zaordynował mocno przy tym gestykulując, po czym wszyscy trzej usiedliśmy po japońsku, na kolanach, przy niskim stole w hotelowym saloniku. Gospodyni znów coś zaszczebiotała i na wstecznym biegu wycofała się w stronę kuchni. Po kilkunastu minutach przed Andrzejem i przede mną pojawiły się talerze z ciepłą japońską strawą. Po chwili także ciepła sake i trzy gliniane pucharki. Nie mogliśmy wyjść z podziwu dla łatwości, z jaką prezes Lewicki komunikował się w naszym nadwiślańskim narzeczu ze starą Japonką.
Znów bez medalu

W polskich mediach często przypominano ostatni nasz zimowy, na dodatek złoty, medal Wojtka Fortuny z Sapporo z 1972 roku, twierdząc, że Japonia jest dla nas szczęśliwa i fortuna znów się do Polaków uśmiechnie. Ale jakoś uśmiechać się i tym razem nie chciała. Na skoki trudno było liczyć. Pod okiem trenera Mikeski, prostego chłopa z Moraw, choć całym sercem oddanego Małyszowi i spółce, nasi skoczkowie formę zupełnie zgubili. Najbardziej przykro było patrzeć na Małysza, który rok wcześniej wygrał w Japonii właśnie dwa pucharowe konkursy, a na skoczniach Hakuby był cieniem samego siebie plasując się na miejscach 51. i 52!!!

Zdecydowanie bardziej liczyliśmy na biathlon, który jednak zawsze jest odrobinę loteryjny. Najbardziej na mistrza świata na 20 km sprzed trzech lat, Tomasza Sikorę (którego doprowadził do złotego medalu Aleksander Wierietielny, ale później poróżnił się z prezesem Lewickim) oraz nie mniej utalentowaną mistrzynię Europy Annę Sterę. Medalowe aspiracje miała też męska sztafeta, w której obok Sikory mieli wystąpić bracia Wiesław i Jan Ziemianinowie oraz wspaniale biegający Wojciech Kozub. Tym bardziej, że rok wcześniej na mistrzostwach świata w tym właśnie składzie zdobyli brązowy medal.

Stera była na mnie trochę pogniewana. Nie mogła mi zapomnieć tego, że dwa lata wcześniej, podczas mistrzostw świata w Ruhpolding wypomniałem jej w transmisji zbyt rozrywkowy tryb życia w trakcie mistrzostw mówiąc, że na rozmaite rozrywki jest czas niemal przez cały rok, a na mistrzostwach świata lepiej skoncentrować się na starcie. Uznałem, że nie będę milczał, bowiem z jednej strony dochodziły wtedy informacje o nocnych, dyskotekowych eskapadach, a z drugiej widywałem ją przed zawodami z naszych komentatorskich stanowisk, z których świetnie było widać miejsce rozgrzewki i testowania nart, mocno ziewającą z niewyspania.



W Nozawa Onsen Stera dysponująca niesamowitymi uzdolnieniami biegowymi omal nie zdobyła medalu w biegu sprinterskim. W obu strzelaniach miała po jednym pudle, chybiając minimalnie. Musiała więc dwa razy biegać rundę karną, co oznaczało stratę około pięćdziesięciu sekund. Tymczasem ze złotą medalistką, Rosjanką Kuklewą przegrała o czterdzieści pięć sekund, a z brązową, Niemka Apel, o dwadzieścia! Taka szansa nie miała już prawa się powtórzyć. Ostatecznie Stera była szósta.
Zgubił niestety formę biegową Sikora i to nie on, a Wojciech Kozub był najlepszym z Polaków, choć do podium było bardzo, bardzo daleko. 21-letni zakopiańczyk wspaniale biegał, ale strzelał fatalnie. W efekcie był dopiero dwudziesty trzeci na 10 i trzydziesty na 20 kilometrów. Pozostawała sztafeta. Cała czwórka walczyła niezwykle dzielnie, ale znów zabrakło odrobiny szczęścia. Fantastyczny był Kozub. Między innymi dlatego, że w sztafecie jest spory margines na strzeleckie pomyłki. Na każdym z dwóch strzelań (postawy „leżąc” i „stojąc”) zawodnik ma bowiem trzy dodatkowe naboje. Traci się trochę czasu na doładowania, ale to dużo lepsze niż karne rundy. Nasza męska sztafeta była piąta, a wspaniale biegnący Wojciech Kozub indywidualnie uzyskał trzeci wynik! Byłem przekonany, że wkrótce zostanie biathlonistą światowej klasy.
Piąty był też w kombinacji alpejskiej Andrzej Bachleda jr, co było bardzo miłym zaskoczeniem. Te dwa piąte miejsca (podobnie, jak Radkego w Lillehammer) były w Nagano szczytem możliwości reprezentantów Polski.
Igrzyska w Nagano były niezwykle pamiętne dla Ireny Szewińskiej, która podczas sesji MKOl. została wybrana członkiem tego gremium, w miejsce bardzo wiekowego Włodzimierza Reczka. Przeszła też bojowy chrzest podczas jednej z dekoracji. Wyznaczono ją bowiem do wręczania medali hokeistkom (hokej kobiet debiutował w programie). Nawręczała się tych medali od razu hurtowo, bo przecież każda z drużyn liczy 22 zawodniczki.

W cesarskiej kolumnie

Trzy razy miałem okazję oglądać podczas igrzysk na własne oczy cesarza Akihito: podczas ceremonii otwarcia i zamknięcia oraz na biegach w Hakubie. Zastosowano wówczas nadzwyczajne środki ostrożności. W naszych komentatorskich kabinach zastaliśmy kartki z informacją, by pod żadnych pozorem nie otwierać okien. Po zakończonych zawodach mówię do Szaranowicza: - Zbierzmy się jak najszybciej, samochód mamy na parkingu niemal pod samymi kabinami, może uda nam się jakoś włączyć w cesarską kolumnę. Faktycznie. Udało nam się przyczepić do liczącej kilkadziesiąt samochodów świty. Jechaliśmy do Nagano za ostatnim z policyjnych radiowozów, podziwiając japońskich staruszków, którzy na wieść o tym, że drogą będzie przejeżdżał sam cesarz, stali na poboczu trzymając w rękach chorągiewki z symbolem Japonii: czerwonym słońcem na białym tle. W czasach ich młodości cesarz był bogiem i choć po sromotnie przez Japończyków przegranej drugiej wojnie światowej boskość cesarza została oficjalnie odwołana, to w umysłach i sercach milionów Japończyków, szczególnie w starszym pokoleniu, nic się przecież pod tym względem nie zmieniło.
Zaś w dniu zakończenia igrzysk (wspaniała ceremonia z niezwykłym pokazem sztucznych ogni) miałem swoje prywatne święto. Tego dnia obchodziłem 50. urodziny. Wieczorem zaprosiłem więc całą ekipę na urodzinowego szampana, zaś koledzy obdarowali mnie dwoma samurajskimi mieczami.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do