
Redakcja Łowicz24 otwiera się na interesujące łowickie pióra. Obok newsów będziemy systematycznie publikować felietony. Chcemy Was intrygować, a zainteresowanym dać możliwość publikacji swoich przemyśleń.
"Na szczyt" Zapewne były to jedne z ostatnich na tyle beztroskich wakacji, żeby spakować torbę podróżną i tak po prostu wsiąść do pociągu. Być może to właśnie dlatego tym razem rozkochałam się w Tatrach jeszcze bardziej niż zwykle. Być może dlatego, przemierzając szlaki, starałam się ustawić umysł na tryb offline i zostawić trochę miejsca na bezmyślne refleksje, które samoczynnie pojawiały się i spływały przeze mnie jak mijane górskie potoki, nawilżając i orzeźwiając to, co we mnie zdążyło uschnąć przez ostatnich dziewięć akademickich miesięcy. Zawsze najtrudniej jest ruszyć ze świadomością, że szczytu nie będzie widać jeszcze przez tysiące kroków. A może nie zobaczy się go w ogóle. Może w środku drogi trzeba będzie zawrócić. Wiem, że to brzmi banalnie, ale chyba po raz pierwszy naprawdę dotarło do mnie, że nie chodzi o to, żeby dojść na górę, ale żeby iść. Ile razy słyszałam to oklepane zdanie. Ale jest ono trochę jak niedoprawiona potrawa. Nie będzie smakować spożywana ciągle bez odpowiednich dodatków. Dopiero kiedy nogi kompletnie niedoświadczonej jeszcze-nie-taterniczki zaczynają drżeć, a poobijane kolana zostawiają na skałach malinowe pieczęcie, zaczyna się te słowa czuć. Nie rozumieć, czuć. A mimo to i tak największą radość sprawia szczyt. Moment, w którym można zapomnieć o zmęczeniu, bo pod górę już nie będzie, w każdym razie nie w tej chwili. Kiedy stoi się na szczycie, wszystko, co zostało w dole, wydaje się inne. Nie lepsze, nie gorsze – inne. Kiedy widzi się podnóże góry z jej zwieńczenia, ma się niemal stuprocentową gwarancję, że kiedy będzie się przez to miejsce przechodziło, zmierzając w dół, bardziej doceni się każde źdźbło trawy, każdą kosodrzewinę – mimo że będą one wyglądać przecież tak samo jak wcześniej. Stojąc na szczycie góry, która po raz pierwszy przyprawiła mnie o tak duży lęk wysokości i obawę, że jednak mogę się poślizgnąć, pomyślałam sobie o moim mieście. O tym, że kiedy wracam do Łowicza ze stolicy, czuję się trochę jak tu. Patrzę na mikrokosmos, z którego ruszałam w dalszą drogę, w którym zaczynał się mój szlak, bo jednak to tu jest miejsce, do którego wracam z każdej wyprawy. Patrzę na miasto, które jest podnóżem, jakiemu przyglądam się z innych miejsc, i zaczynam widzieć je inaczej. Nie lepiej, nie gorzej – inaczej. Co z tego, że tu nie ma takich widoków jak na szczytach. To tu wracam jak do schroniska na kubek herbaty z cytryną. Peggy Brown
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie