
Niebawem, bo już w czerwcu, minie ćwierć wieku od pierwszych częściowo wolnych wyborów do Sejmu i całkowicie wolnych do wskrzeszonego z czasów II RP Senatu, którego istnienia ustrój PRL-u nie przewidywał. Tym samym rozpoczynała się III Rzeczypospolita. Dla mojego pokolenia tamte czerwcowe wybory to niemal wczoraj, dla młodzieży to prawie prehistoria.
Niebawem, bo już w czerwcu, minie ćwierć wieku od pierwszych częściowo wolnych wyborów do Sejmu i całkowicie wolnych do wskrzeszonego z czasów II RP Senatu, którego istnienia ustrój PRL-u nie przewidywał. Tym samym rozpoczynała się III Rzeczypospolita. Dla mojego pokolenia tamte czerwcowe wybory to niemal wczoraj, dla młodzieży to prawie prehistoria. Tak samo odległa, jak cały PRL, a nawet II wojna światowa. Dziś trudno się młodym ludziom tłumaczy, czym był okres PRL-u czyli realnego socjalizmu, choć w starszym pokoleniu są i tacy, którzy tamte czasy wspominają z nostalgią. Nie dlatego nawet (pomijając aparat partyjny, milicyjno-bezpiecki czy wojskowy), by kochali to, co działo się wówczas w polityce, bo to ich mało obchodziło, ale dlatego, że mieli poczucie (albo tak im się teraz wydaje) jakiejś minimalnej stabilizacji, bo mieli pracę i jako taką płacę.
„Czy się stoi czy się leży, dwa tysiące się należy”– z tą „złotą myślą” spotykało się na co dzień. Albo „jaka płaca – taka praca” lub „odpoczniesz w pracy”. Ta ostatnia maksyma interesowała głównie chłoporobotników, dziś kategorii raczej nie spotykanej, czyli tych, którzy, szczególnie w sezonie, narobili się po łokcie na własnym, kilkuhektarowym gospodarstwie, a oprócz tego pracowali gdzieś „na państwowym”, bo z niewielkiego gospodarstwa trudno było wyżyć. Ponadto państwowa posada, jakakolwiek by była, zapewniała emeryturę. Też niewielką, ale zawsze.
Bardzo łatwo zapomina się o tym, że za te niewielkie pensyjki często nie było co kupić, podstawowe czasem artykuły żywnościowe trzeba było wystać w kolejkach, zaś wiele innych towarów, jak to się wtedy mawiało, trwałego użytkowania, na ogół się „załatwiało”. Czasem za drobną łapówkę, częściej „po znajomości”. Brakowało właściwie wszystkiego. W mniejszych wioskach, nawet takich, jak Kompina, gdzie spędziłem całe dzieciństwo, istniał jeden sklep tzw. spożywczo-przemysłowy, nazywany przez ludność spółdzielnią (niemal wszystkie wiejskie placówki należały do gminnych spółdzielni). Pieczywo przywożono do niego dwa razy w tygodniu. Ale był postęp, bo potem chleb przywożono już trzy razy. I często bywało tak, że nie dla wszystkich go starczało w takiej ilości, w jakiej chcieli go kupić. Więc sklepowa, prywatnie moja mama, starała się tak tymi bochenkami chleba dzielić, by starczyło go dla każdego. Wprowadzała więc, jak była taka konieczność, w poczuciu sprawiedliwości własną reglamentację. Ktoś chciał pięć, bo miał żniwiarzy, musiał zadowolić się czterema. Tak, żeby i dla tych z końca kolejki starczyło. Potem reglamentację „centralnie” zaczął wprowadzać Gierek, rozpoczynając od cukru, a do absurdu doprowadziły tę zasadę rządy Jaruzelskiego. Stan wojenny i prześladowania sprawiły, że Zachód odciął się od nas niemal całkowicie, a to musiało wpłynąć na gospodarkę. Więc na kartki było nie tylko mięso i wędliny (w niezbyt wielkich przydziałach), ale nawet wódka czy obuwie.
Szarych mas nie interesowało to, że władza robiła wielką łaskę, dając paszport, który notabene zaraz po powrocie z zagranicy trzeba było zwrócić do stosownego biura. Bo szare masy za granicę i tak się nie wybierały. Nie miały na to środków, ani nie czuły takiej potrzeby. Choć pod koniec PRL-u (trudno było jednak przewidzieć, że ten koniec nadejdzie tak szybko) paszporty dawano już o wiele łatwiej, więc setki tysięcy młodych, ambitnych ludzi kupowało bilety kolejowe lub lotnicze, albo wsiadało we własne, mizerne samochody, by lądować w tzw. obozach przejściowych w Wiedniu, Rzymie, Atenach czy Madrycie i tam czekać, nieraz dwa lata, na wyjazd w poszukiwaniu lepszego życia w USA, Kanadzie czy Australii. Choć wiele osób znajdowało zajęcie w owych „przejściowych” miejscach i zostawało tam już na stałe.
W tej materii niewiele się jednak zmieniło, choć swoboda podróżowania i wyboru miejsca zamieszkania, jaką dała Unia Europejska, przy braku perspektyw w Ojczyźnie, sprawiły, że znów młodzi Polacy tłumnie zaczęli wyjeżdżać na Zachód. Tyle, że teraz preferowane są kierunki bliższe, właśnie w Unii. Polska powoli się wyludnia, więc pewnie za czas jakiś czeka nas fala imigrantów z bliższego czy dalszego Wschodu. Niewesoła to perspektywa. Ale rządzący mają ciągle inne problemy. Podstawowy – jak utrzymać się przy władzy czyli nie dać oderwać się od koryta. I to na wszystkich szczeblach.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie