Reklama

Obieżyświat z Łowicza. Jarosław Siekierski zwiedził 53 kraje, ale chce zobaczyć cały świat – CZĘŚĆ 1

Gdy miał 21 lat spełnił swoje pierwsze marzenie i wyjechał do USA. Oglądał wschód słońca na szczycie Fudżi, zamieszkał z narzeczoną na Bali. Zwiedził 53 państwa na sześciu kontynentach, ale wciąż ma apetyt na więcej. Nam opowiedział o swojej podróżniczej pasji.

Z Jarkiem Siekierskim znam się od czasów szkolnych. Kiedy spotykamy się w jednej z restauracji pytam, skąd w ogóle wzięły się podróże w jego życiu. - Zawsze byłem ciekawy tego, co jest za rogiem - odpowiada.

Na plecach ma wytatuowaną mapę świata i chce odwiedzić każdy zakątek globu. Do tej pory 33-latek z Łowicza zwiedził już 53 kraje na sześciu kontynentach. W niedalekiej przyszłości chciałby pojechać na Antarktydę.

„Złota rączka” w USA
Pierwszą dużą podróż odbył w 2010 roku. Studiował wtedy język angielski w nieistniejącym już Kolegium Nauczycielskim w Łowiczu oraz handel zagraniczny na Uniwersytecie Ekonomicznym w Poznaniu.

To na uczelni znalazł ogłoszenie o wyjeździe. Jako 21-letni student poleciał na trzy miesiące do Stanów Zjednoczonych w ramach programu work and travel, dzięki czemu mógł pracować i zwiedzać kraj. Był zatrudniony na campie dla dzieci jako tzw. „złota rączka”. Naprawiał różne rzeczy, sprzątał.

- Ten wyjazd był spełnieniem marzeń. Wróciły wspomnienia z dzieciństwa, gdy oglądałem amerykańskie seriale z dzieciakami, które jeżdżą na BMX-ach i popijają colkę. Zobaczyłem te szerokie ulice i domki jednorodzinne bez płotów, Nowy Jork, Statuę Wolności - opowiada.

Już wtedy wiedział, że chce zwiedzać jak najwięcej. Gdy wrócił do Polski zaczął planować kolejne podróże.

Zmiany, zmiany, zmiany
Początkowo podróżował głównie po Europie. W 2014 roku zdecydował się na wyjazd do Australii. 33-latek tłumaczy, że chciał coś zmienić w swoim życiu. Przede wszystkim wyprowadzić się od rodziców i podjąć nowe wyzwanie. Dlaczego akurat w Australii?

Mieszkało tam już jego dwóch znajomych ze studiów. Kraj kangurów wydawał się atrakcyjny również z tego względu, że są tam jedne z najwyższych zarobków na świecie. - Poza tym jest ciepło, blisko wody i blisko Azji, w której jeszcze nie wiedziałem, że się tak mega zakocham - dodaje.

Wizowy szczęściarz
Co ciekawe, łowiczanin był jednym z pierwszych Polaków, który poleciał do Australii na podstawie wizy work and holiday. - Oznaczało to, że mogłem przyjechać na rok i nie musiałem niczego studiować, a ponadto mogłem pracować w pełnym wymiarze - wyjaśnia.

Do tej pory najpopularniejszą formą wyjazdu była wiza studencka. Można było wówczas studiować i pracować 20 godzin tygodniowo.

Procedura uzyskania wizy work and holiday była bardzo skomplikowana, ale udało się. Jak dodaje Jarek, osiem lat temu na całą Polskę przyznawano roczni tylko 100 takich wiz.

Od sprzątania w zoo do pracy w firmie SEO
W Australii kumple z czasów studenckich wynajęli razem mieszkanie, a absolwent łowickiego Ekonomika zaczął szukać jakiejkolwiek pracy. Miał już pewne doświadczenie w SEO i marketingu internetowym, ale nie do końca wierzył, że mógłby to robić również w nowym kraju.

Pracował więc na magazynie z meblami, a w weekendy łapał się dodatkowego zajęcia w zoo. Czasami pracował też nocami, rozkładając sprzęt grający i dekoracje na różnych imprezach. Po wielu namowach kolegów zdecydował się w końcu wysłać aplikację do firmy, która zajmuje się pozycjonowaniem stron.

- Pamiętam, że wysłałem ją w piątek wieczorem, a już w sobotę dostałem telefon od pracownika działu rekrutacji. Musiałem poprawić CV, które napisałem w trzy minuty, i w poniedziałek poszedłem na pierwszą rozmowę kwalifikacyjną - opowiada Jarek.

Koszulę i buty na spotkanie pożyczył od kolegi. Poszło mu bardzo dobrze. Kilka dni później miał kolejną rozmowę, a za tydzień rozpoczął pracę. - To było świetne również pod tym względem, że dopiero taka praca dawała mi możliwość ubiegania się o wizę pracowniczą, która była dalszym krokiem do pozostania w Australii - tłumaczy nasz rozmówca.

Ani chwili do stracenia
Każdy wolny czas wykorzystywał na podróżowanie. Kombinował, jak się dało. Nie raz w piątek przychodził wcześniej do pracy, żeby jak najwcześniej z niej wyjść i od razu ruszyć w drogę.

- Moja przełożona wiedziała, że gdy zbliża się sezon urlopowy, to zaraz przyjdzie Jarek i będzie ją męczył i dręczył - śmieje się łowiczanin. Raz udało mu się wziąć prawie miesiąc wolnego w okolicach świąt Bożego Narodzenia. Odwiedził wtedy Malezję, Kambodżę, Wietnam i Laos.

Po spełnieniu wielu formalności, zaliczeniu egzaminów z angielskiego, otrzymał wizę pracowniczą. Następnie, po prawie 1,5 roku, wizę stałego pobytu. Odszedł z pracy i założył własną firmę.

Uznał, że to dobry moment, aby ruszyć w niezwykłą, już nie samotną podróż. O niej napiszemy w kolejnym artykule.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do