Reklama

Rada w radę

04/02/2014 06:26

„Dziennik Łódzki” w swym lokalnym dodatku ITS ocenił w miniony piątek działalność rad miast z terenu powiatów skierniewickiego, rawskiego i łowickiego. Właściwie to radni mieli ocenić, czy raczej pochwalić się, sami. Przyznam, że jakoś swoimi dokonaniami łowiccy radni mnie nie zszokowali. Przyznam też, że do tej pory nie obserwowałem z bliska posiedzeń Rady Miasta Łowicza, lecz obiecuję, że jak tylko taka sposobność się nadarzy, to zaległość nadrobię.


Z uwagą i zainteresowaniem przyglądałem się natomiast w minioną środę, 29-go stycznia, obradom Rady Powiatu Łowickiego. Niektórych radnych znam co najmniej od kilku lat, innych na dobrą sprawę zobaczyłem po raz pierwszy. Przynajmniej w akcji. Ci pierwsi niczym więc specjalnym zaskoczyć mnie nie mogli. Nie musiałem nawet utwierdzać się w przekonaniu, że dobro publiczne jest dla nich najważniejsze. Wśród tych drugich, z grupy od półtora roku trzymającej niepodzielnie władzę w powiecie, znajdowali się i tacy, którzy nerwowo nie wytrzymywali, wymrukując pod nosem jakieś inwektywy w stosunku do politycznych konkurentów, ale i tacy (szczególnie panie), którzy fakt przemeblowania w Radzie Powiatu przyjmowali kulturalnie i ze spokojem, mając zapewne świadomość, że w życiu, szczególnie politycznym, raz się jest na wozie, a raz pod.

Tę ludową mądrość powinni szczególnie rozumieć ci, których ojcowie, o dziadkach nie wspominając, z konnych wozów na co dzień korzystali. Chociaż partia, którą reprezentują, bardzo nie lubi być pod wozem. Wchodziła więc w koalicję z SLD, drugą kadencję rządzi krajem wspólnie z Platformą Obywatelską, a teraz podobno umizguje się na wszelki wypadek do PiS-u, który być może wygra za niecałe dwa lata wybory, ale ze zbyt małą przewagą, by samodzielnie uformować rząd. Więc zwykle, będąc języczkiem u wagi, o swoje potrafi się upomnieć i wyegzekwować. A rzecz idzie o ca czterdzieści tysięcy stanowisk w kraju. Patrząc od „góry”: od kilku tek ministerialnych, kilkunastu wiceministrów, nie wspominając o „skromnych” dyrektorach i wicedyrektorach departamentów, wicewojewodach, wojewódzkich marszałkach i wicemarszałkach, na rozmaitych rolnych agencjach kończąc. I oczywiście wielotysięcznej armii partyjnych kolegów oraz krewnych i znajomych królika zatrudnionych „z polecenia”.

Za jedno jednak dwie osoby z PSL-u (panią, która przewodniczyła komisji skrutacyjnej i pana starostę) muszę pochwalić. Chodzi o posługiwanie się naszym językiem ojczystym. Otóż rzadko niestety się zdarza, by ludzie, nawet z wysoką pozycją społeczną i zawodową, prawidłowo odmieniali liczebniki porządkowe powyżej tysiąca. Może jestem na tym punkcie (i w ogóle w kwestiach tzw. kultury języka) przewrażliwiony, ale to spadek po kilkudziesięciu latach pracy z mikrofonem w Polskim Radiu i TVP. Mamy więc obecnie rok dwa tysiące czternasty (a nie dwutysięczny czternasty). Był rok dwutysięczny, ale potem już dwa tysiące pierwszy itd.

Sesje rad gminnych, miejskich czy powiatowych nie są posiedzeniami „za zamkniętymi drzwiami” i obywatele mają pełne prawo je obserwować. Szczególnie dotyczy to dziennikarzy, którzy w większym czy mniejszym stopniu reprezentują tzw. opinię społeczną. Nie na miejscu były więc w grupie tracącej pełnię powiatowej władzy pokątnie wypowiadane, chciał czy nie chciał retoryczne jednak, pytania w rodzaju: Co ten facet (chodziło o mnie) tu robi? Odpowiedź jest prosta. Otóż ten facet czyli ja postanowił się przyjrzeć społecznej pracy tych, na których niespełna cztery lata temu oddawał swój głos. I który ma zamiar głosować również tej jesieni. A jeśli panowie nie życzycie sobie mnie oglądać, to postarajcie się, jak na filmach Barei, o stosowną tablicę przy wejściu do Starostwa z rubryką „Tych ludzi nie obsługujemy/ nie wpuszczamy”. Na razie nie będę się wam naprzykrzał, bo od najbliższego piątku mam codzienne zajęcie w Polsacie Sport News komentując w wieczornym magazynie (22.45) wydarzenia na zimowych igrzyskach olimpijskich w Soczi. A potem wybieram się na zaproszenie marszałka woj. dolnośląskiego na zimowe igrzyska polonijne w Karkonosze.

PS. Trochę wbrew temu, co napisałem w poprzednim felietonie zima co nieco jednak postraszyła, także na naszym terenie. Szczególnie na północy powiatu jazda lokalnymi drogami była mocno utrudniona, ale o srogiej zimie trudno mówić. A takie przecież u nas wielokrotnie bywały, co moje (i starsze) pokolenie doskonale pamięta. Tym bardziej, że prognozy na początek lutego są bardziej (przed)wiosenne niż zimowe. Ludowe mądrości („Idzie luty, podkuj buty”) nie zawsze chcą się sprawdzać.

3 lutego 2014 (dwa tysiące czternastego) roku

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do