
Rafał Kazimierczak, urodzony w Łowiczu, polski lekkoatleta, skoczek wzwyż, wicemistrz Polski. Dziennikarz sportowy. Jako dziennikarz sportowy pracował m.in. w Gazecie Wyborczej, Przeglądzie Sportowym, portalu polsatsport.pl i TVN24. Karierę dziennikarską łączył z uprawianiem lekkoatletyki.
Początki skakania
- Byłem w III klasie liceum, może w II. Reprezentacja Chełmońskiego pojechała do Skierniewic na mistrzostwa województwa szkół ponadpodstawowych w lekkoatletyce. O skoku wzwyż nie miałem wtedy bladego pojęcia, wystartowałem w sztafecie 4 x 400 m, na pierwszej zmianie. Na ostatniej biegł mój przyjaciel Michał Goździk, w jednej ławce zawsze siedzieliśmy. Odrobił dużą stratę i wygraliśmy. - wspomina.
- Wychodząc ze stadionu zatrzymałem się przy skoczni, poprzeczka wciąż wisiała na stojakach, wysokość chyba taka, jaką pokonał zwycięzca. W dżinsach i jakichś normalnych butach odbiłem się i byłem po drugiej stronie. Zobaczył to nauczyciel wuefu, nie mój, ale z Chełmońskiego, pan Roman Styczyński. I na prowadzonych przez niego sks-ach, kiedyś takie coś było, skakałem potem coraz wyżej i wyżej. Aż któregoś dnia Michał, trenujący bieganie w Domaniewicach, bo w Łowiczu lekkoatletyka nie istniała, powiedział, że zaprasza mnie na zajęcia Mieczysław Szymajda. Tak to całe skakanie zaczęło się na dobre. Z panem Szymajdą objeździliśmy Polskę, bardzo dużo mu zawdzięczam. Zdobywałem medale, nawet mistrzostw kraju, otarłem się o kadrę. A na moich treningach bywał, o czym lata później sam mi opowiedział, mały Zbyszek Bródka, chłopak z Domaniewic.
Praca zawodowa czy skoki?
Rafał skakanie zawsze łączył z nauką, ze studiami na UW, a potem z pracą. - Od zawsze chciałem być dziennikarzem i dlatego, choć z każdej strony słyszałem, że sportem mam się zająć na dobre, nigdy tego nie zrobiłem. - mówi. - Na rok wylądowałem co prawda jako skoczek w Nowym Jorku, na Columbia University, ale i tak starałem się pisać teksty i wywiady, cały czas.- dodaje.
Przygoda z Andrzejem Gołotą
Rafał Kazimierczak długo był dziennikarzem sportowym. Miał okazję z bliska oglądać tych najbardziej znanych, jak Robert Kubica, za którym objechał pół świata, jak Shaq O'Neal, Mike Tyson, Usain Bolt czy Andrzej Gołota. - Tak, z nim poznałem się w Chicago, w Windy City Gym, gdzie trenował. Dokładnie w łazience, kiedy po treningu wyszedł spod prysznica przepasany skąpym ręcznikiem. Tak było, naprawdę. - śmieje się.
- Byłem na trzech walkach Gołoty o pas mistrza świata, z Chrisem Byrdem, Johnem Ruizem i Lamonem Brewsterem. Widziałem go w szatni, poobijanego, wykończonego. Służbowo jedna z gazet wysłała mnie nawet na jego zimowe wakacje, kiedy z przyjaciółmi szusował w Szwajcarii na nartach. Mogłem z nim pogadać prywatnie, na najróżniejsze tematy. Pamiętam, w co mało kto wierzy, że rozmawialiśmy chociażby o górniczych strajkach. Na jednej z wycieczek schował torebkę swojej córce, wtedy nastolatce. Ona biegała i jej szukała, a on się śmiał i pokazywał, żeby go nie zdradzić. - wspomina nasz skoczek.
- Miło wspominam też igrzyska w Pekinie, bo tam po raz pierwszy mistrzem olimpijskim został Tomek Majewski, mój młodszy kolega z AZS AWF Warszawa. A kumpel sięgający na twoich oczach po taki sukces to naprawdę jest coś, zapewniam. - mówi z zadumą Rafał.
A co ze świętami?
Te wielkanocne, nasz czołowy "skoczek" często spędzał na obozach sportowych, gdzieś w górach, na przykład w Wiśle, skąd pochodzi i gdzie cały czas mieszka Adam Małysz. - Zapytałem go niedawno, przeprowadzając z nim wywiad, czy wciąż działa tam kino "Marzenie". Nie działa, nie przetrwało, teraz w tym miejscu jest biblioteka. - mówi Rafał.
- Dobrze, że święta Bożego Narodzenia spędzałem w domu, chociaż raz, po powrocie z Warszawy, ze studiów, trenowałem na stadionie OSIR-u w Wigilię już po zmroku, przy błyszczących gwiazdach. Wcześniej nie miałem czasu.
- Kiedy mieszkałem w Nowym Jorku, w nasz Lany Poniedziałek przeważnie zasuwałem na mecz NBA. W USA święta wielkanocne to tylko jeden dzień, w ten drugi wszyscy już pracują. - wspomina. - Dzisiaj ze święconką chodzimy razem z naszym synkiem. Lany Poniedziałek? Zabawy takiej, jak bywała przed laty, nie ma, bo synek urósł, ale i tak coś tam zawsze wymyślamy. Jest jeden plus tego, że skok wzwyż to w moim przypadku czas przeszły - w święta mogę jeść, co chcę i ile chcę, co kiedyś było niemożliwe.
Plany na przyszłość
- Jestem i będę dziennikarzem, coraz bardziej odchodzącym od sportu, choć nie rzucę go nigdy. Będę o nim pisał i mówił, bo chyba żadna inna dziedzina życia nie dostarcza takich emocji. Będę biegał, na razie półmaratony, a niedługo maratony, mam nadzieję. Przejeżdżam czasami obok łowickiego stadionu OSIR-u, na którym przez tyle lat trenowałem. Nie poznaję go - tartanowa bieżnia, tartanowa skocznia. Szok, nareszcie, ja pamiętam stamtąd tylko żwir. Mam nadzieję, że któregoś dnia zobaczę w wielkich zawodach jakiegoś lekkoatletę z Łowicza.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie