Reklama

Straszny Dwór

20/10/2014 00:49

Tak się u nas porobiło, że wybory – obojętnie: samorządowe, parlamentarne czy prezydenckie – wzbudzają w narodzie wiele emocji. Często całkowicie irracjonalnych, z których można byłoby jedynie śmiać się i dworować, gdyby nie totalne zacietrzewienie odbierające niektórym osobnikom rozum. I to tym zdawałoby się światłym. A może nawet im bardziej.

Tak się u nas porobiło, że wybory – obojętnie: samorządowe, parlamentarne czy prezydenckie – wzbudzają w narodzie wiele emocji. Często całkowicie irracjonalnych, z których można byłoby jedynie śmiać się i dworować, gdyby nie totalne zacietrzewienie odbierające niektórym osobnikom rozum. I to tym zdawałoby się światłym. A może nawet im bardziej. PRL ciągle odbija się nam czkawką, choć żaden oświecony (formalnie, nawet z mgr lub dr przed nazwiskiem) osobnik do tego się nie przyzna. Ale pewne nawyki, charakterystyczne dla komuny, w ludziach zostały, przechodząc często z ojca na syna. Bo przecież jabłko od jabłoni daleko nie upadnie. Tyle, że jabłoń bywa zainfekowana, a jabłko od zalążka zaatakowane parchem. Na dodatek niektóre media skutecznie podzieliły społeczeństwo robiąc wielu ludziom wodę z mózgu.

Po moim ostatnim felietonie sprawdziło się inne stare porzekadło. Uderz w stół, a nożyce się odezwą. Nie mam zamiaru z kimkolwiek w tym miejscu polemizować, bo polemik z zacietrzewionymi i tymi, którzy łatwo obrażają innych, kryjąc się na dodatek pod pseudonimami, nie byłoby końca. Podyskutować możecie Państwo we własnym, partyjnym bądź pozapartyjnym, gronie. Albo na przedwyborczych wiecach. A także pokpić z moherowych beretów (to obraźliwe, lekceważące określenie upowszechnił sam były premier), a nawet ponowić akcję partyjnej młodzieżówki pod hasłem: „Zabierz babci dowód”. Bo przecież babcie na dobrą sprawę nie powinny głosować, na ogół przecież nie pokończyły uczonych szkół, choćby takich, jak formalnie jeszcze istniejąca w Łowiczu „Mazowiecka”, o polityce nie mają zielonego pojęcia, nie oglądają TVN-u, tylko słuchają Radia Maryja, więc istnieje niebezpieczeństwo, że zagłosują tak, jak im zasugeruje ojciec dyrektor albo miejscowy proboszcz. Zgroza!

Jak sprawuje się obecna władza w mieście, gminach, powiecie i województwie każdy widzi, więc zapewne wyciągnie wnioski sprowadzające się na ogół do prostego pytania: pozostawić na stołkach tych, którzy na lokalnym podwórku rządzą do tej pory czy postawić na nowych, którzy zawsze wiele obiecują, wytykając aktualnie sprawującym władzę błędy czy niedociągnięcia. Czasem prawdziwe, ale bywa, że urojone. Lokalne koncerty życzeń trwają w najlepsze. Łatwo z pewnością się nie rządzi, nawet w gminnym czy miejskim grajdołku, bo problemów wszędzie sporo, a ich gradacja też budzi emocje. Poza tym przykład idzie z góry, a ryba psuje się od głowy. Zaś z „górą” w ostatnich latach bywało różnie. Czego niektórzy nie chcą przyjąć do wiadomości. „Góry”, jak w komunie, się nie krytykuje. „Nasza góra” z definicji jest nieomylna.

W miniony piątek skorzystałem z podwójnego zaproszenia na tzw. VIP-owską premierę moniuszkowskiego „Strasznego Dworu” w obchodzącym 60-lecie Teatrze Wielkim w Łodzi. Cudowny spektakl w fantastycznej scenografii i w znakomitej reżyserii debiutującej w tej roli w operze Krystyny Jandy. Mojej byłej sąsiadki z Wiolinowej na Ursynowie, obok której mieliśmy przyjemność zająć miejsca na widowni. Na dodatek spotkałem wiele znajomych i zacnych osób ze stolicy, bo wydarzenie zdecydowanie przekraczało granice Łodzi, a nawet łódzkiego województwa. Łącznie z bankietem przeciągnęło się poza północ, ale w znakomitej atmosferze nikt nie spoglądał na zegarek. Uderzyło mnie jednak to, że łódzkie VIP-y z tzw. Marszałkowa po wręczeniu, jeszcze przed spektaklem, nagród i wyróżnień, zwinęły żagle już w pierwszym antrakcie. Pewnie panowie marszałkowie w sobotę od rana byli zaangażowani w kampanię wyborczą i musieli się solidnie wyspać, bo teraz kwestia utrzymania się przy władzy determinuje wszelkie poczynania. Tejże władzy. A opera, choćby narodowa, to jakieś fanaberie. Jednym słowem – straszny dwór. Na naszej łowickiej ziemi też mamy co nieco ze strasznego dworu (czy też folwarku), ale nie moniuszkowskiego, przez duże „S”, a przez „s” maleńkie. Wystarczy przyjrzeć się temu, co od jakiegoś czasu dzieje się w starostwie.

Teraz z nieco innej beczki. W minionym tygodniu zdarzyło mi się zaparkować przy ulicy Starorzecze (na miejscach do tego przeznaczonych), obok Parku Błonie, i przez chwilę posiedzieć w samochodzie. Siwe włosy kilka razy mi się prostowały. Jakiś idiota w czerwonym, mocno wysłużonym aucie omal nie rozjechał na przejściu dla pieszych przy Browarnej inwalidki na wózku i jej opiekuna. Zabrakło ułamków. Motocyklista przeprowadzał próby możliwości swojej maszyny. W tę i z powrotem. Samochody gnały na złamanie karku.

Panie komendancie łowickiej policji! Szczególnie polecam obserwację tego odcinka. Panie burmistrzu! Czy nie warto postarać się o fotoradary? I nie na wylotach z miasta, gdzie teoretycznie obowiązuje „teren zabudowany” i gdzie najłatwiej zarobić, bo to najprostsze, ale np. właśnie na Starorzeczu, gdzie wyjątkowo łatwo o tragedię. Różne pipidówki w kraju straszą kierowców takimi wynalazkami, w Łowiczu nie ma chyba ani jednego.

Zaś co do policji (ale to pewnie nie z samego Łowicza). Ostatnio, jak informują tubylcy, policyjny radiowóz widywany był w okolicy Bełchowa na grzybobraniu. Jeden mundurowy siedział w zaparkowanym w lesie radiowozie, drugi szukał grzybów. Łowicka policja już raz ogólnopolską furorę zrobiła. I powinno starczyć. Za PRL-u samokontrola była większa. Chodzili (lub jeździli) trójkami. Żartowano, że jeden umie pisać, drugi czytać, a trzeci pilnuje naukowców. Teraz to nieaktualne, bo żeby dostać robotę w państwowej policji, trzeba mieć średnie wykształcenie. Ale niekoniecznie być aż tak zapalonym grzybiarzem. A jeśli już, to po fajrancie. Pardon. Po służbie. Narodowi.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do