Reklama

Studniówki

18/01/2015 17:44

Młodzież, szczególnie tegoroczni abiturienci, tak masowo korzystająca dziś z dobrodziejstw niesamowitego wynalazku o nazwie Internet, który jednak niesie ze sobą także sporo niebezpieczeństw, być może na ten felieton się oburzy, ale do oburzania się przez niektórych, głęboko wierzących w swą mądrość, łowiczan (wprawdzie mniej prawidłowo, za to bardziej adekwatnie, byłoby: łowiczaków) zdążyłem już przywyknąć.

Młodzież, szczególnie tegoroczni abiturienci, tak masowo korzystająca dziś z dobrodziejstw niesamowitego wynalazku o nazwie Internet, który jednak niesie ze sobą także sporo niebezpieczeństw, być może na ten felieton się oburzy, ale do oburzania się przez niektórych, głęboko wierzących w swą mądrość, łowiczan (wprawdzie mniej prawidłowo, za to bardziej adekwatnie, byłoby: łowiczaków) zdążyłem już przywyknąć. A może nawet bardziej oburzeni będą niektórzy nauczyciele, a przede wszystkim rodzice zapatrzeni w swe, formalnie dorosłe już latorośle, bardziej niż ich dziadkowie na łowickiej wsi w święte obrazy. Mamy oto w szkołach średnich, teraz nazywanych ponadgimnazjalnymi (co za ministerialny bałwan wymyślił ten neologizm?), czas studniówek. Część już się odbyła, część wkrótce się odbędzie. Szczególnie w prowincjonalnych szkołach, a Łowicz w tym bodaj przoduje, studniówkom nadano wielką rangę. W jakiejś mierze nawet większą niż ceremoniom wręczenia dyplomów ukończenia studiów na Harvardzie albo w Oxfordzie.

Czas studniówek zbiegł się z podawaną co roku klasyfikacją szkół średnich opracowywaną przez branżowe pismo „Perspektywy” i redakcję dziennika „Rzeczpospolita”. Niestety, Łowicz, który przez wiele lat wyróżniał się na tle kraju poziomem oświaty, zanadto czym pochwalić się nie ma. Najlepsze obecnie liceum, pijarskie, pod koniec drugiej setki w kraju. Za szkołą pijarską liceum imienia Józefa Chełmońskiego. Nie wiedzieć czemu nazywane w Łowiczu „Chełmonem”, co dla mnie jest niestosownym strywializowaniem nazwiska wybitnego syna Ziemi Łowickiej. „Chełmoński” stracił jak widać utrzymywaną przez wiele lat w Łowiczu pozycję numer jeden. A były lata, bardziej i mniej odległe, że łowickie liceum, przez wiele lat jedyne w mieście, brylowało w województwie, a nawet w kraju.

W moich czasach licealnych, dość odległych niestety, miernikami poziomu szkół mogły być dwa czynniki. Pierwszym i bodaj najbardziej adekwatnym była liczba przyjętych na studia. Nie mogła być takim czynnikiem sama matura, bo po pierwsze identyczne zadania czy tematy obowiązywały tylko w województwie, po drugie oceny prac czy egzaminów maturalnych przez nauczycieli danej szkoły mogły jednak być mocno subiektywne. Zaś o przyjęciu na studia decydowały egzaminy wstępne.

W latach sześćdziesiątych uzyskanie indeksu uniwersytetu czy politechniki było niezwykle trudne, bowiem wyższych uczelni było w kraju tyle, co kot napłakał. Raptem siedem uniwersytetów i niewiele więcej szkół technicznych, ekonomicznych, rolniczych czy akademii medycznych. Na dodatek z niezbyt licznymi wydziałami. A mimo to świetni nauczyciele z liceum im. Chełmońskiego potrafili tak przygotować uczniów, że znaczna część absolwentów bez problemu dostawała się na najbardziej prestiżowe i oblegane kierunki studiów.

Jedynym „olimpijskim” czynnikiem oceny jakości szkoły była wówczas Olimpiada Wiedzy o Polsce i Świecie Współczesnym. Rozgrywana „drużynowo” (trzyosobowe reprezentacje szkół), bo przecież w tamtych czasach preferowano kolektywy. Wspólna dla liceów i techników, choć zdecydowanie dominowały licea. Dwa lata i rok przed moim rocznikiem starsi koledzy osiągnęli sukcesy, jakie potem nie były już udziałem szkół łowickich. Za jednym razem było to drugie miejsce w kraju, za drugim razem trzecie. A finałowa rozgrywka z udziałem trzech zespołów transmitowana była „na żywo” w telewizji (wówczas był tylko jeden kanał tv). Nic dziwnego, że Jacek Ochnicki, Bogdan Wiesiołek czy Tomek Grotowski byli bohaterami nie tylko szkoły, ale całego Łowicza. Moja drużyna (oprócz mnie Andrzej Rybus i Kazimierz Szczepanik) też wygrała w województwie łódzkim, a w finale ogólnopolskim była szósta. Lepsza od najlepszego liceum z miasta Łodzi. Serdecznie życzę obecnym nauczycielom liceum im. Chełmońskiego takich sukcesów. Choć przyznać trzeba, sporadycznie się zdarzają. Jeszcze nie tak dawno szkoła była przecież sklasyfikowana nawet na szóstym miejscu w Polsce. To są fakty, a z faktami trudno polemizować.

Od paru lat łowickie studniówki (podobnie jest zresztą w większości małych miast) wyszły poza szkolne mury i są już balami przez duże „B” w wynajętych w tym celu lokalach gastronomicznych. Oczywiście ku radości ich właścicieli, bo mimo karnawału zapotrzebowanie na bale czy modne niegdyś dansingi jest minimalne. Dobrze to czy źle? Osobiście uważam, że źle. Jedyną szkołą, która studniówkę nadal organizuje we własnych pomieszczeniach, jest liceum pijarskie. Może więc nie bez powodu wysforowało się też na czoło łowickich szkół średnich w edukacyjnych osiągnięciach. Moje dzieci już dawno nie tylko po studniówkach w warszawskich liceach, ale i po studiach, zaś najstarsze wnuki dopiero w gimnazjach, więc wieści z łowickich studniówek mam z drugiej ręki i oczywiście z lokalnych mediów.

Dla studniówkowych balowiczów wrażenia z imprezy są przez ładnych kilka czy kilkanaście dni tematem numer jeden. Dowodem – liczba wejść na portal lowicz24.eu bijąca wszelkie rekordy i wielokrotnie większa niż zainteresowanie klasyfikacją szkół. Na studniówkę nie wypada też nie zaprosić burmistrza, a przede wszystkim starostę czy wiceprzewodniczącą rady powiatu (szkoły „ponadgimnazjalne” podlegają starostwu), co w dawnych, rzekomo „służalczych” przecież czasach władzom szkół nie przychodziło do głowy. W służalczości jak widać dyrekcje liceów czy techników zrobiły od tamtych lat wyraźny postęp.

Na koniec dwie refleksje. Porządkując z żoną domowe archiwum z nostalgią obejrzeliśmy zdjęcia z jej studniówki, na którą byłem przez nią zaproszony. Przez jakiś czas mieliśmy wtedy obawę, czy dyrekcja liceum zgodzi się na moją, wówczas studenta II roku prawa na UW, obecność, ale fakt, że byłem absolwentem „Chełmońskiego” sprawił, że taką zgodę dostałem. Studniówka była bowiem wspólna dla liceum i technikum z Podrzecznej. I wyłącznie dla maturzystów obu tych szkół. Dziewczęta obowiązywał wówczas standard: biała bluzka i ciemna, granatowa lub czarna spódnica. Chodziło o to, by na szkolnej jeszcze przecież zabawie nie było pokazu mody. Taki dopuszczalny był dopiero na balu maturalnym, notabene też w szkolnej sali.

Druga refleksja wiąże się z filmem dokumentalnym, który realizowałem kiedyś w Anglii dla TVP. Jedną z istotnych części filmu nagrywaliśmy w ekskluzywnej szkole, kilkadziesiąt kilometrów od Londynu, rozlokowanej w wielu budynkach na rozległym terenie, w której edukowano dzieci i młodzież od lat sześciu aż do matury. Abstrahując już od znakomitych warunków (oprócz sal lekcyjnych także bogata biblioteka z czytelnią, sale teatralna i koncertowa, obiekty sportowe, a nawet sporej wielkości szkolna kaplica) uderzające było to, że wszyscy, od pierwszej klasy aż do matury, ubrani były w jednolite, ale eleganckie, stroje. Parę lat temu Roman Giertych próbował podobnych rozwiązań w polskich szkołach (i jest to prawdę powiedziawszy jedyne, za co go ceniłem). Pomysł spotkał się z wielkim protestem, przede wszystkim rodziców. Którzy potem płaczą (choć mniej rozumni się cieszą), że ich teoretycznie wykształcone dzieci muszą szukać pracy w Anglii na zmywaku. Za to w studniówkach jesteśmy zdecydowanie górą.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do