Reklama

W żółtych płomieniach liści - FELIETON

13/09/2012 10:48

Redakcja Łowicz24 otwiera się na interesujące łowickie pióra. Obok newsów będziemy systematycznie publikować felietony. Chcemy Was intrygować, a zainteresowanym dać możliwość publikacji swoich przemyśleń. 

          "W żółtych płomieniach liści" Nie lubię patetycznych, sentymentalnych tekstów uderzających na wskroś tandetą. Ale nikt nie powiedział, że muszę lubić swoje teksty. Czasem nachodzi mnie bowiem, rodem z Żeromskiego, swoista melancholia. Siedzę jak Paweł Obarecki w Obrzydłówku swoich dumań, kontempluję wszystko i nic, co ma służyć jednemu celowi – nieistniejącemu. Co ciekawe: astronomicznie lato jeszcze trwa w najlepsze, przez okno próbują mnie pobudzić promienie coraz niżej wędrującego po widnokręgu słońca, a głośniki przyjemnie muskają moją trąbkę słuchową sekcją dętą jednego z ulubionych zespołów reggae. A tu mój mózg wyszperał w przedjesiennych porządkach obraz pewnej sceny rodzajowej, która – wydawałoby się – kompletnie nie przystaje do atmosfery rozpaczliwego chwytania resztek świętej wakacyjnej beztroski. Październik sprzed trzech lat. Studentka pierwszego roku, do tej pory rzadko opuszczająca swój ukochany trzydziestotysięcznik, wraca z wielkiego miasta. Chce zrobić niespodziankę rodzicom, którzy co prawda wypuścili już z gniazda dwoje starszych piskląt, ale to ostatnie, jeszcze nieopierzone, sprawiło, że nieodwołalnie zakończył się pewien etap. A więc wraca i zastanawia się, jak to jest teleportować się ze stolicy do miasteczka, w którym są tylko dwie linie autobusowe, którymi jechała może trzy razy w życiu, nie ma metra, tramwajów. Ale nie ma też hałasu, korków, a poziom stresu jest poniżej średniej krajowej. Wysiada z pociągu, przerzuca przez ramię torbę, idzie piechotą przez pół miasta, choć książki i ciuchy przyciągają ją do ziemi. Lecz w głowie powtarza sobie: „Bądź wierny, idź”.  Po wyjściu z pociągu uderza ją zapach dymu. Palonych liści. Woń, która niegdyś nieprzyjemnie drażniła śluzówkę nozdrzy, odurza teraz jak marihuana. Pachnie tak świeżo i naturalnie, nie to co spaliny wysokopodłogowego starego ikarusa linii 517. Czuje się niemal sakralnie okadzona smolistą mgłą wydychaną z płuc miasta. W tym namaszczeniu mija ulice, w które wrastała przez dziewiętnaście lat. Teraz, wypełnione październikowym wieczornym mrokiem, wyglądają tak nowo, jak obrazek z książki dla dzieci.  W tym zachwyceniu dochodzi do swojego domu. Przerzuca pęk kluczy. Sama już nie wie, czy doczepiła klucze warszawskie do łowickich czy odwrotnie. Ale kiedy zamek zgrzyta tak zwyczajnie, wie: jest u siebie. I to już w zasadzie koniec historii. Spielberg raczej nie podjąłby się nagrania tego filmu. Bo cała akcja rozgrywa się w hermetycznej przestrzeni umysłoserca. Przechodziłam wczoraj przez swoje osiedle i zapach palonych liści przypomniał mi ten moment, jeden z wielu, niby najzwyczajniejszy ze zwyczajnych, lecz jednak dość mocno kształtujący jakąś z bruzd na mózgu i istniejący gdzieś pomiędzy rzeczywistością a niebytem. Już za kilkanaście dni znowu trzeba będzie spakować torbę, ale tym razem ruszyć w przeciwnym kierunku, wsiąść do pociągu i opuścić miasto siedmiu kościołów. Co z tego, że pewnie wrócę na weekend za tydzień albo dwa. Mimo sprzeciwu ciśnie się na usta: „I ja żegnałam nieraz kogo i powracałam już nie taka…”   Peggy Brown    
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do