Reklama

Bracia Kaczyńscy zostaną za stołówką!

20/08/2014 09:19

Tym razem czas na nieco wspomnień, które na portalu lowicz24.eu będę w najbliższym czasie chciał kontynuować na zmianę z felietonami dotyczącymi aktualnych wydarzeń na naszej łowickiej prowincji. W tym felietonie wrócę do historii sprzed 46 lat, z sierpnia 1968 roku, kiedy z ponad setką kolegów z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego byliśmy na miesięcznym obozie wojskowym w jednostce oznaczonej numerem 4276 w Morągu.

Tym razem czas na nieco wspomnień, które na portalu lowicz24.eu będę w najbliższym czasie chciał kontynuować na zmianę z felietonami dotyczącymi aktualnych wydarzeń na naszej łowickiej prowincji. W tym felietonie wrócę do historii sprzed 46 lat, z sierpnia 1968 roku, kiedy z ponad setką kolegów z Wydziału Prawa Uniwersytetu Warszawskiego byliśmy na miesięcznym obozie wojskowym w jednostce oznaczonej numerem 4276 w Morągu. Na tym samym „turnusie” byli też studenci z dopiero co uruchomionych nauk politycznych, a także z Akademii Sztuk Pięknych. Ci ostatni pięknie wykpili się z najbardziej uciążliwych, szczególnie w upale, zajęć poligonowych podejmując się artystycznego pomalowania niektórych pomieszczeń w jednostce. Na dodatek wykonali pewną ilość rzeźb w drewnie, czym zachwycili dowódcę jednostki. Dłubanie dłutem w drewnie było bowiem zajęciem o wiele przyjemniejszym niż bieganie z kałachem po poligonie w celu odparcia przez Ludowe Wojsko Polskie napaści wyimaginowanego agresora z NATO. A dowódca, w przeciwieństwie do wielu innych „ludowych” oficerów, był akurat człowiekiem rozumnym i zdawał sobie sprawę z tego, że artyści, jak wielu innych przyszłych magistrów, nie nadawali się nawet na mięso armatnie.

Szczególną pozycję w naszych studencko-żołnierskich szeregach miał Andrzej Jaroszewicz, pierworodny syn ówczesnego pierwszego wicepremiera, a potem, przez całe lata siedemdziesiąte, premiera PRL. Zaraz po przyjeździe do jednostki Andrzej zaproponował dowódcy, by zorganizować zespół muzyczny, zaś on chętnie podejmie się tej roli. Było wśród nas kilku niezłych grajków, więc zebranie takiej kapeli nie nastręczało akurat trudności. Trudnością mógł być brak instrumentów i nagłośnienia, ale czego się nie robi dla syna wicepremiera! Zaś ten obiecał przecież przejechać, a raczej przylecieć helikopterem, na przysięgę do syna, co dla jednostki miało być historycznym wydarzeniem. Więc nasi muzycy z wojskowym kasjerem pojechali już następnego dnia do Olsztyna, by tam zakupić stosowny sprzęt. Zaś Jaroszewicz junior i jego koledzy z muzycznego zespołu w czasie, gdy inni spoceni biegali po poligonie, stroili instrumenty i ćwiczyli przed pierwszym występem, którym miał być dancing dla kadry oficerskiej i ich małżonek, a także dla miejscowych notabli.

Swoistą ozdobą naszej prawniczej grupy byli natomiast bracia-bliźniacy Lech i Jarosław Kaczyńscy. Znani nie tylko nam, ale i większości naszych rówieśników, bo jeszcze w czasach żoliborskiej podstawówki wygrali konkurs (dziś już nie ma konkursów, są castingi; tacy z nas teraz Anglosasi) na główne role w ekranizacji powieści dla dzieci „O dwóch takich, co ukradli księżyc” Kornela Makuszyńskiego. Mieli po dziewiętnaści lat, ale ze względu na niski wzrost i prawdziwie dziecięce buzie wyglądali góra na siedemnaście.

Kadra zawodowych zupaków, wspomagana przez naszych rówieśników, podchorążych z oficerskiej szkoły piechoty zmechanizowanej we Wrocławiu i tzw. nadterminowych kaprali, miała nas także przygotować do przysięgi wojskowej, która w tamtym czasie, w życiu każdego młodego żołnierza była z założenia wielkim wydarzeniem, na które do jednostki zjeżdżała z wałówką rodzina, koledzy i (jak kto miał) „osobista” dziewczyna. Co nas akurat nie dotyczyło, bo na naszą przysięgę pofatygowały się jedynie rodziny całkowicie wierne i oddane ustrojowi socjalistycznemu. Przez kilka dni przed przysięgą, którą wyznaczono na niedzielę, 18 sierpnia, ćwiczyliśmy więc krok defiladowy niemal nieustannie. Dowództwo nie było z nas jednak zadowolone, więc na przysięgę postanowiono ściągnąć z Olsztyna kompanię reprezentacyjną, która miała udawać studentów i po przysiędze otwierać marsze paradne przed trybuną honorową z premierem Jaroszewiczem i rektorem uniwersytetu profesorem Turskim. Przygotowania szły pełną parą. Wyznaczono żołnierzy ze służby zasadniczej, których zadaniem było malowanie krawężników na biało oraz zrywanie suchych liści z drzew, bowiem lato było wyjątkowo upalne i liście zaczynały już żółknąć, a nawet brązowieć. Kolorem dominującym w wojsku była zaś zieleń! Ale o rozmaitych wesołych, a i mniej wesołych, historiach związanych z dniem przysięgi i tłumaczących tytuł tych felietonowych wspomnień w następnym odcinku.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do