
Mija właśnie 75 lat od największej bitwy na naszej, łowickiej ziemi. Nie jestem historykiem, więc to, co piszę, nie pretenduje żadną miarą do roli choćby maleńkiej dysertacji historycznej, ale przy takiej okazji nie sposób nie wspomnieć o Bitwie pod Bzurą nazywanej też (głównie przez historyków niemieckich) Bitwą pod Kutnem, choć najbardziej krwawe walki toczyły się w okolicach Łowicza, a przede wszystkim Sochaczewa.
Mija właśnie 75 lat od największej bitwy na naszej, łowickiej ziemi. Nie jestem historykiem, więc to, co piszę, nie pretenduje żadną miarą do roli choćby maleńkiej dysertacji historycznej, ale przy takiej okazji nie sposób nie wspomnieć o Bitwie pod Bzurą nazywanej też (głównie przez historyków niemieckich) Bitwą pod Kutnem, choć najbardziej krwawe walki toczyły się w okolicach Łowicza, a przede wszystkim Sochaczewa. Tu też najwięcej jest mogił żołnierzy, którzy w tej bitwie polegli i są to liczby nie takie małe. Rozsiane są one od Walewic po Leszno pod Warszawą. Nic więc może dziwnego, że pamięć o Bitwie w największym stopniu pielęgnowana jest nie w Łowiczu, a w Sochaczewie, gdzie w budynku dawnego magistratu, w środku miasta, od lat istnieje Muzeum Bitwy nad Bzurą.
Największą nekropolią jest też cmentarz w Sochaczewie (na Trojanowie), gdzie spoczywają prochy prawie 3.700 żołnierzy. Bywam tam często, bo w części parafialnej pochowani są moi Rodzice. Z parafialną częścią łączy się też wojskowa w Rybnie, gdzie są kwatery 2.200 poległych, a gdzie spoczywają też moi Dziadkowie, Anna i Bronisław Drabińscy, rodzice Mamy. Z „wrześniową” nekropolią, z którą miałem kontakt od wczesnego dzieciństwa, był jednak wojenny cmentarz w Kompinie. Nie tylko zresztą cmentarz.
W latach pięćdziesiątych, gdy pobierałem nauki w kompińskiej podstawówce, odbywałem częste wędrówki, samotnie, ale częściej z kolegami, po nadbzurzańskich łąkach trafiając czasem na łuski po nabojach, a także na pozostawione na miejscu śmierci, przebite niemiecką kulą, przerdzewiałe żołnierskie hełmy. Większość z tych „akcesoriów”, świadczących o wielkiej tragedii młodych Polaków, ale przecież także młodych Niemców, została niedługo po Bitwie pozbierana, ale zdarzało się, że jakiś hełm ukryty był w zaroślach albo na dnie rzeki.
Moja wiedza o walkach i jej następstwach w okolicach Kompiny znacznie ostatnio się powiększyła, a jechałem po nią… aż do Norwegii. W biblioteczce wspominanego przed tygodniem Cezariusza Kabata w Sandefjord trafiłem bowiem na książeczkę, której wcześniej nie znałem, ale która jest zapewne w posiadaniu niektórych łowiczan. „Moje wspomnienia” księdza Józefa Wieteski, wieloletniego proboszcza łowickiej Kolegiaty, który przez 20 bardzo trudnych lat (1937 – 1957) był proboszczem właśnie w Kompinie, i dokąd ściągnął na etat organisty w 1950 roku mojego Ojca. Wspomnienia spisane przez nieżyjącego już ks. dra Zbigniewa Skiełczyńskiego, siostrzeńca księdza Wieteski. Z przedmową jednego z najwybitniejszych synów Ziemi Łowickiej, pochodzącego właśnie z Kompiny, biskupa Władysława Miziołka. Najlepszego maturzysty łowickiego gimnazjum im. J. Poniatowskiego w okresie międzywojennym.
Ksiądz Wieteska podczas samej Bitwy nad Bzurą, bezpośrednio po niej i w okresie całej okupacji wielokrotnie wykazywał się wielką odwagą. Jemu przede wszystkim można zawdzięczać, że w miarę szybko pozbierano z łąk i pól Kompiny, Zabostowa i Patok, zwłoki poległych, które – o ile było to możliwe – zostały zidentyfikowane i pochowane na terenie naprędce wytyczonego cmentarza wojennego. 9 września 1939 – wspominał ks. Wieteska – do Kompiny wkroczyli Niemcy nakazując wszystkim mieszkańcom natychmiastową ewakuację. Ale po kilkunastu godzinach niepodziewanie się wycofali, zaś 12 września nadeszły oddziały gen. Kutrzeby zajmując pozycje wzdłuż Bzury. Właśnie w Kompinie walczył łowicki 10 pułk piechoty, o którym pamięć jest tak pięknie w Łowiczu pielęgnowana. Na wieżach kościoła rozlokowano obserwatorów artylerii, więc nic dziwnego, że wieże były intensywnie ostrzeliwane, a w efekcie spalone i zburzone. 10 p.p. otrzymał zadanie przekroczenia Bzury i poprowadzenie ataku dalej na południe, w stronę Nieborowa. „- Niestety – wspominał ks. Wieteska – natarcie doszło tylko do szlaku kolejowego i tam zaległo pod nawałem ognia artylerii niemieckiej. Gdy zaś rozwijający się atak na rozkaz gen. Bortnowskiego został przerwany, w odwrocie pułk poniósł wielkie straty. Okrążona ze wszystkich stron armia gen. Kutrzeby, bombardowana przez setki samolotów, miażdżona przez niemieckie czołgi, została rozbita”.
W nocy z 13 na 14 września Niemcy podpalili kościół, zrujnowali plebanię i zabudowania gospodarcze, potem palili wszystkie domy od Patok aż po kościół w Kompinie. „Niemcy ustawili grupę około 20 parafian do rozstrzelania – wspominał ks. Wieteska. – Gdy przybiegłem, ujrzałem podoficera i kilki niemieckich żołnierzy z karabinami skierowanymi na gromadkę moich parafian ustawionych pod murowanym parkanem zagrody Czapników. Niemiec wrzeszcząc powiada, że ci strzelali do wojska. Zapewniam go i ręczę własną głową, że ludzie są niewinni. Bóg sprawił, że podoficer dał rozkaz rozejścia się ludziom wolno i zaprzestano dalszego podpalania ocalałych w bitwie domów”.
Na łąkach i polach wyrosło 250 żołnierskich mogił. Ekshumację, przy której pod nadzorem księdza Wieteski oraz doktora Jana Kaczorowskiego z Łowicza i Konstantego Zająca z Kompiny, pracowali miejscowi mieszkańcy, przeprowadzono w maju 1940 roku i właśnie wtedy powstał wojenny cmentarz. Niezwykle szybko odbudowano też kościół, co później byłoby już niemożliwe, gdyż kilka tygodni później zakazano tego typu działań.
Wspomnień z tamtych niezwykle trudnych dni będzie w najbliższym czasie i w rozmaitych rocznicowych okolicznościach z pewnością znacznie więcej. O co – mam nadzieję – zadbają władze i nauczyciele, a ten felieton choć w minimalnym stopniu w tej sprawie pomoże. Osobiście nie będę jednak być w tym pomocny ani uczestniczyć, ponieważ od kilku dni jestem w Kanadzie. Ale o tym w jednym z następnych felietonów
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie