Reklama

„Cały świat w jednej sakwie” - Piotr Strzeżysz

10/03/2015 10:42

Pięcioro uczestników czterech niesamowitych wypraw, tysiące kilometrów, setki zdjęć i garść interesujących wspomnień - tak wyglądało sobotnie popołudnie w łowickim kinie Fenix. Kolejna już edycja Przeglądu Fotografii Podróżników Rowerowych znów przyciągnęła bardzo liczną widownię.

 

Powiedzieć o gościach IV Przeglądu Fotografii Podróżników Rowerowych „Cały świat w jednej sakwie”, że mają pasję, to nie powiedzieć nic. W tym roku o niebywałych podróżach na jednośladzie opowiedzieli Inka i Olek Klaja, Mateusz Waligóra, Kuba Rybicki oraz Piotr Strzeżysz. My natomiast przez pewien czas zastanawialiśmy się jak zrelacjonować tę imprezę? Zdając sobie sprawę, że może być to nieco karkołomne zadanie, postanowiliśmy opisać każdą z podróży, poświęcając jej jeden artykuł. Zaczniemy od opowieści Piotra Strzeżysza, który w sobotę mówił o swojej wyprawie jako ostatni.

Włóczykija droga z Alaski do Patagonii

Piotra Strzeżysza z pewnością pamiętali ci, którzy do kina Fenix zawitali przed rokiem. Wówczas podróżnik opowiadał o wizycie w Gruzji, gdzie towarzyszyła mu przyjaciółka Ala Leszczyńska. Tym razem rowerzysta mówił o zakończonej zaledwie kilkanaście dni temu eskapadzie z Alaski do Ziemi Ognistej. W rowerową wyprawę na południe Ameryki Łacińskiej Piotr Strzeżysz wybrał się w maju 2014 roku, po raz trzeci. Poprzednie podejście zakończyło się wraz z bolesną kontuzją nogi, która uniemożliwiła dalszą drogę. Zaledwie pół roku po nieszczęsnym złamaniu rzepki Strzeżysz był już na północy Stanów Zjednoczonych i ruszał w kolejną podróż, której celem były południowe krańce kontynentu. Podróżnik wsiadł na rower z zamiarem pokonania tysięcy kilometrów mimo niewyleczonego urazu... Czyste szaleństwo, prawda?

Początkowo cyklista przemierzał tylko... ok. 60 km dziennie, by zbytnio nie forsować kolana, z czasem zwiększając dystanse. Już w pierwszych tygodniach przyszło mu zmierzyć się z uciążliwym upałem - temperatura dochodziła do ponad 40 stopni Celsjusza. Wbrew negatywnym, obiegowym opiniom bardzo bezpiecznym miejscem okazał się Meksyk. Spotkał się tu z ogromną gościnnością mieszkańców żyjących z dnia na dzień i sprawiających wrażenie ludzi pozbawionych trosk. Tutaj też natrafił na uroczą, rudą kotkę, której właścicielem był jeden z napotkanych Meksykanów. Jak się okaże, całe gromady kotów będą towarzyszyć Piotrowi wielokrotnie w późniejszych etapach rowerowej wędrówki.

Jednak nie zawsze było tak miło i przyjemnie, a właściwie dość często wytrzymałość podróżnika poddawana była próbie. Po jakimś czasie przebyte kilometry i trudne, tropikalne warunki dały się we znaki, powodując bóle głowy i skrajne wyczerpanie. Jakby tego było mało okazało się, że Strzeżysz zmaga się z zapaleniem zatok. Po drodze rowerzysta zmuszony był kilka razy odwiedzić lekarzy i zażywać przeróżne antybiotyki. Był nawet u miejscowej znachorki. Co może zadziwiać, to fakt, że nieznajomi często sami oferowali mu pomoc. Tak było, gdy w Kolumbii przechodzień zaprowadził go do szpitala, a następnie opłacił nocleg w hotelu albo kiedy małżeństwo pozwoliło mu zamieszkać w pustym domu przez kilka tygodni.

Nie obyło się bez zaskakujących zdarzeń. Jak opowiadał podróżnik, w Peru został okradziony, a łupem złodziei padła zawartość sakw, wśród nich m.in. aparat fotograficzny. Już kilka godzin później, po sprawnej akcji policjantów, wszystkie rzeczy wróciły do poszkodowanego. W Boliwii spędził święta Bożego Narodzenia, goszcząc na wigilii u proboszcza i sióstr zakonnych. Zabawne, gdyż nie wiedzieć czemu tutejsi mieszkańcy zwracali się do niego... jak do księdza, prosząc np. o udzielenie chrztu.

Ostatecznie po prawie 10 miesiącach podróży i ponad 20 tys. kilometrów na liczniku Piotr Strzeżysz dotarł do Ziemi Ognistej w lutym tego roku. Nie dojechał jednak do Ushuaia, najbardziej wysuniętego na południe miasta w Ameryce Południowej. Zmienił zdanie, gdy od osiągnięcia celu podróży dzieliło go ok. 300 km. Wolał obejrzeć pingwiny.

Jak opowiadał w filmiku nagranym ostatniego dnia, całą swą niezwykłą wyprawę - przebyte kilometry, spotkanych ludzi i wszystkie wspomnienia „ukrył w kamyku”, który teraz niesiony jest przez wody w cieśninie Magellana. A do Ushuaia być może jeszcze kiedyś się wybierze.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do