Reklama

Marzenie łowiczan: rowerem nad wodę!

20/07/2014 21:11

Lipiec mamy jak w tropikach. Od czasu do czasu zagrzmi, więc wysuszona ziemia spodziewa się dostawy tak potrzebnej wody, ale przeważnie na nadziejach się kończy. Kto może, ten szuka ochłody. Najlepiej byłoby w basenie, jeziorze albo czystej rzece, ale tu mamy problem. Otwartej pływalni w Łowiczu nie ma i nawet nie słychać, by miała być.

Lipiec mamy jak w tropikach. Od czasu do czasu zagrzmi, więc wysuszona ziemia spodziewa się dostawy tak potrzebnej wody, ale przeważnie na nadziejach się kończy. Kto może, ten szuka ochłody. Najlepiej byłoby w basenie, jeziorze albo czystej rzece, ale tu mamy problem. Otwartej pływalni w Łowiczu nie ma i nawet nie słychać, by miała być. Może znajdzie się w programach wyborczych kandydatów na burmistrza. Zakładając oczywiście, że poza Krzysztofem J. Kalińskim, który przymierza się do trzeciej kadencji, znajdą się jacyś inni chętni do objęcia całkiem nieźle wynagradzanej posady burmistrza. Z góry można jednak założyć, że będą to raczej czcze obietnice. Jak ze ścieżką rowerową z Łowicza przez Arkadię do Nieborowa (a przydałoby się i do Bolimowa), o czym słyszeliśmy już osiem lat temu. Albo w drugą stronę, do Bochenia i Guźni, a przy okazji nad Rydwan. Ciekawe, że takie ścieżki prowadzące poza miasto powstają w wielu rejonach Polski, a u nas jakoś nie mogą się przebić (z tego, co wiem niezwykle pomocne mogą być tu środki z Unii Europejskiej). I chodzi nie tylko o tych, którzy latem chcą jeździć rekreacyjnie. Także o tych, którzy niemal przez cały rok naciskają na pedały wysłużonych na ogół bicykli, by dojechać do pracy, szkoły, na dworzec kolejowy bądź na zakupy. I narażają się na gigantyczne niebezpieczeństwo, bo wielu mądrali za kierownicą rowerzystę uważa za zło konieczne.

Baseny otwarte ostatnio wyszły jakby z mody, bo każde miasteczko zadyma się na tzw. aquapark ze zjeżdżalniami dla młodzieży, jacuzzi dla leniwych i innymi bajerami. A przecież takie otwarte pływalnie, jeśli napełnić je podgrzewaną wodą (polecam baterie słoneczne), mogą służyć przez kilka miesięcy w roku, a już podczas letnich upałów są atrakcją trudną do przecenienia.

W Warszawie, w której spędziłem niemal całe swoje dorosłe życie, w porze letniej otwarte pływalnie zawsze były oblegane. Baseny Legii, po których zostało już niestety tylko wspomnienie, były niegdyś miejscem wręcz kultowym. Popołudniami zbierała się tam literacko-aktorsko-dziennikarska śmietanka. Konkurencyjne były baseny ośrodka „Wisła” na prawym brzegu rzeki, ale na praską stronę elity raczej nie jeździły. Modna była natomiast „Warszawianka” na Mokotowie. Inna sprawa, że i Wisła była kiedyś czystą rzeką, więc piaszczyste nadwiślańskie plaże na praskiej stronie cieszyły się wielkim wzięciem. Na Wiśle urządzano nawet zawody pływackie, o których pamiętają już tylko najstarsi warszawiacy (ale tych, jak wiadomo, jest już na lekarstwo). Bardzo prestiżowy był przez jakiś czas pływacki maraton z Wilanowa do Mostu Poniatowskiego, albo znacznie krótsze wyścigi od „Poniatoszczaka” do Mostu Śląsko-Dąbrowskiego.

Łowicz takich tradycji, choćby w minimalnym stopniu, nigdy nie miał. Uregulowana rękoma jeńców z podłowickiego obozu pracy w czasach hitlerowskiej okupacji Bzura, wielką atrakcją sama w sobie nigdy nie była, choć oczywiście się w niej kąpano. Nadszedł jednak niestety moment, który czasem wspomina moja żona. Jako kilkunastoletnia panienka pragnąca latem ochłody weszła do Bzury w ślicznym, bielutkim kostiumie, a wyszła w rdzawo-brudnobeżowym. Przez kilkadziesiąt lat Bzura była ściekiem. Swoistym dowodem na komunistyczne preferencje. Od dwudziestu pięciu lat sytuacja się poprawia, zakłady trucicielskie zniknęły z gospodarczej mapy regionu, ale pełna regeneracja nieprędko nastąpi.

Czasem pływam po Bzurze kajakiem (w Łowiczu coraz to modniejsze), a refleksje nie są niestety budujące. Rzeka pozostawiona jest sama sobie. Poprzewracanych drzew nikt nie usuwa, a na dodatek stanowią one swoiste zapory gromadzące butelki, puszki i inne śmieci po chamsku wrzucane do wody. Spotyka się też niestety kanały ściekowe odprowadzające nieczystości z prywatnych posesji wprost do Bzury. Zgroza! O ile Rawkę już jakiś czas temu uznano w całości za rezerwat przyrody, to Bzurę można by uznać za rezerwat chamstwa. Nic dziwnego, że dno jest zamulone, a brzegi porośnięte trzcinami, dzikimi trawami, pokrzywami i innym zielskiem, któremu takie środowisko akurat odpowiada. Pamiętam z dzieciństwa niewielkie, piaszczyste plaże, ale to już tylko wspomnienia. Choć gwoli prawdy życie powoli wraca do rzeki, ale w ciągle ograniczonym zakresie. W nurtach Bzury pływają ryby (udało mi się widzieć z kajaka dorodne szczupaki), więc są i wędkarze. Pojawiły się też czaple.

Na dopływach Bzury: Mrodze, Skierniewce i Rawce (a właściwie obok Rawki, ale korzystając z jej czystych wód) czyli w Głownie, Skierniewicach i opodal Bolimowa powstały zalewy, choć nie wszędzie można się w nich kąpać. Łowiczanom pozostaje wyprawa na dzikie kąpielisko nad Rydwan, bo do pluskania się w Bzurze jakoś ciągle trudno się przekonać. O spiętrzeniu wody też raczej nie ma mowy. I tak pewnie pozostanie na długo.

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do