Reklama

Misjonarz z Chile odwiedził Łowicz. Opowiedział nam o swojej posłudze (foto)

Misjonarz o. Janusz Furtak SP od dziesięciu lat posługuje w Chile. W lipcu, podczas dwumiesięcznego pobytu w Polsce, odwiedził Łowicz. Opowiedział nam, jak wygląda życie na misji w Ameryce Południowej.

Ojciec Janusz Furtak SP pochodzi z okolic Nowego Sącza. W tym roku obchodził jubileusz 25-lecia kapłaństwa. Od dekady posługuje w Chile.

Podczas wakacji w ojczyźnie zakonnik odwiedził Łowicz, w którym przebywał na rocznym nowicjacie od września 1993 roku. Obecnie służy w chilijskiej parafii w Curarrehue, tuż przy granicy z Argentyną. Jego współbratem jest o. Andrzej Lisiak SP, który przed wyjazdem na misje przez kilka lat uczył w łowickiej szkole pijarskiej i posługiwał w kościele ojców pijarów.

O. Janusz Furtak SP w rozmowie z naszą redakcją wyznaje, że był otwarty na propozycję wyjazdu na misje. Początkowo wyobrażał sobie, że jeśli dane mu będzie gdzieś wyjechać, to raczej do któregoś z państw sąsiednich.

- Jako zakon pijarski jesteśmy w różnych krajach. Gdy jakaś prowincja ma niedobory, zwraca się bezpośrednio czy przez generała prowincji z prośbą o skierowanie większej liczby kapłanów. Kiedy pojawiła się propozycja od prowincjała, żebym wyjechał na misje do Chile, nie zastanawiałem się ani minuty – wyznaje o. Furtak.

Pijar jeszcze przed wyjazdem do Ameryki Południowej rozpoczął naukę języka hiszpańskiego. Przez krótki czas przebywał w Hiszpanii, gdzie mógł osłuchać się z obcym językiem i jeszcze lepiej podszkolić nabyte umiejętności.

Duchowny najpierw trafił do stolicy Chile, Santiago, gdzie posługiwało wtedy trzech ojców pijarów z Polski: o. Jarosław Pabian, o. Piotr Jałako i o. Stanisław Chowaniec. W największym chilijskim mieście działa pijarska parafia, na terenie której funkcjonuje jedna szkoła. Przez pięć lat o. Janusz Furtak SP pełnił funkcję proboszcza miejscowej parafii.

Od 2022 roku pijar posługuje w parafii w Curarrehue, mieście położonym 850 kilometrów na południe do Santiago, tuż przy granicy z Argentyną. - Parafia jest rozległa, w jej skład wchodzi ponad dwadzieścia wiosek. Klimat jest tu bardziej surowy, chłodniejszy. Jest dużo więcej deszczu, a zimą – śniegu – opowiada o. Furtak.

Na terenie parafii znajdują się cztery wulkany, w tym jedyny aktywny – Villarrica. - Pejzaże z wulkanami to dla nas, Polaków, dosyć egzotyczna atrakcja – przyznaje pijar.

Trzy miesiące przed przyjazdem o. Furtaka, w Curarrehue spłonął drewniany, zabytkowy kościół. - W ciągu piętnastu minut spłonęła świątynia, biuro parafialne i sale katechetyczne – opowiada misjonarz z Chile.

Postanowiono, że na zgliszczach kościoła powstanie nowa świątynia. - Nie ma za bardzo innego miejsca, wioska jest dosyć zwarta. Póki co wylaliśmy fundamenty. Trwają prace przy uaktualnianiu projektów i dokumentacji – relacjonuje kapłan.

Jak dodaje, wykonanie fundamentów udało się sfinansować dzięki odszkodowaniu po pożarze. Jego przyczyna nie została oficjalnie ustalona i nie można wykluczyć, że obiekt sakralny został podpalony. Do pożaru doszło w nocy.

Pijarzy chcą postawić kościół podobny wyglądem do zniszczonej świątyni. Tym razem konstrukcja budynku ma być jednak bardziej solidna. Zostanie wykonana z metalu i obłożona drewnem. Zakon zbiera fundusze na budowę kościoła, który miałby powstać w ciągu dwóch lub trzech lat.

Zbiórkę pieniędzy na ten cel mogli wesprzeć również wierni z kościoła ojców pijarów w Łowiczu w niedzielę 20 lipca, po każdej z Mszy świętych.

Jak podkreśla o. Janusz Furtak SP, w Chile około 60 proc. społeczeństwa stanowią katolicy. - Chilijczycy są bardzo religijni, wierzący, natomiast czasami nie bardzo wiedzą kim są i w kogo wierzą – mówi.

W regionie, w którym mieszka nasz rozmówca, nawet 85 proc. mieszkańców to Mapucze, rdzenny lud zamieszkujący południowo-centralne obszary Chile i południowo-zachodnią Argentynę.

- Mapucze szczycą się tym, że są jedynym plemieniem, który nigdy nie poddał się kolonizacji hiszpańskiej. Są hardzi i wojowniczy – zdradza o. Furtak. W skali kraju stanowią mniej niż 10 proc. populacji. - Nazwisko zdradza, czy ktoś jest Mapuczem czy nie. Mają oni pewne przywileje nadawane przez rząd – dodaje zakonnik.

- W ich duchowości widać tendencje odchodzenia od chrześcijaństwa i powrotu do pierwotnych wierzeń. Niestety jest czymś normalnym, że ktoś niby jest wierzący, ale niewiele wie o Bogu. Powszechne jest korzystanie z wróżek, a jednocześnie przychodzenie od czasu do czasu do kościoła – wyznaje o. Furtak.

Jak zaznacza kapłan, synkretyzm przejawia się na różne sposoby. Pijar opowiada, jak pewnego razu został poproszony o poświęcenie domu. Wcześniej jego właściciel korzystał z usług... miejscowego czarodzieja. - Czarodziej nie pomógł i teraz tylko ksiądz może mi pomóc – mówił mężczyzna do zakonnika.

Patronem parafii w Curarrehue jest św. Sebastian. Jego kult jest tu bardzo silny. We wspomnienie tego rzymskiego męczennika, które przypada 20 stycznia, w mieście organizowany jest odpust połączony z procesją. W uroczystościach uczestniczy nawet kilka tysięcy osób.

- Na odpust nie trzeba nikogo specjalnie zapraszać. W tym dniu uzewnętrznia się wszystko, co jest miejscowym folklorem i kulturą – opowiada o. Furtak. Podczas procesji woły ciągną figurę św. Sebastiana. Jest tłum ludzi, wszyscy modlą się, śpiewają i tańczą. Dla niektórych to jedyny moment w roku, gdy publiczne manifestują swoją wiarę.

Jak zauważa misjonarz, taniec jest bardzo ważny dla Chilijczyków. Wszyscy potrafią zatańczyć cuecę, która jest narodowym tańcem Chile. Dzieci poznają regionalne tańce na lekcjach wychowania fizycznego. Tańczy się podczas każdej uroczystości, zarówno państwowej, jak i religijnej.

Nasz rozmówca sygnalizuje, że nikogo nie dziwi widok dziecka, które tańczy na pogrzebie przy trumnie zmarłego dziadka. Nie jest też niczym nadzwyczajnym widok osoby tańczącej podczas procesji Bożego Ciała w hołdzie dla Jezusa w Najświętszym Sakramencie.

W Curarrehue są trzy szkoły, w tym jedna podstawówka oraz przedszkole i żłobek prowadzone przez ojców pijarów. W jednej z publicznych szkół misjonarze wynajmują małą salę teatralną, w której w każdą niedzielę odbywa się Msza święta. Ze względu na duże odległości, na wioskach Eucharystia sprawowana jest raz w miesiącu.

Wyjazd na misje pozwolił o. Furtakowi poznać kulturę Chile i podziwiać krajobrazy, zupełnie odmienne od tych w kraju nad Wisłą.

- Dzięki misjom bardziej doceniam to, co polskie. Nasz kraj jest nie za duży, nie za mały. W Chile odległości między poszczególnymi wioskami, do szkoły czy lekarza są znacznie większe – zauważa zakonnik.

- W Polsce mamy dobre warunki, aby żyć i uczyć się, a nie wszędzie tak jest – podsumowuje misjonarz. 

Aktualizacja: 22/08/2025 16:01
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do