
- Zgrzeszyłbym, gdybym powiedział, że nie jestem szczęśliwą osobą – mówi Marek Trepa, który w 2023 roku przeszedł operację onkologiczną i amputację nogi. Mieszkaniec Łowicza opowiedział nam o swojej chorobie, długu do spłacenia i podróżniczych planach.
Marek Trepa ma 63 lata, mieszka w Łowiczu. Pochodzi spod Kiernozi. Wychował się w rodzinie wielodzietnej, miał siedmioro rodzeństwa. Z żoną Renatą mają dwóch dorosłych synów: Mateusza i Bartłomieja.
Po zasadniczej służbie wojskowej przez rok pracował w Rejonie Dróg Publicznych w Łowiczu. Później związał się z Gminną Spółdzielnią „Samopomoc Chłopska” w Nieborowie. Przez 27 lat prowadził przy stacji w Bednarach magazyn z paszą, nawozami. Ostatnio pracował jako konserwator w Łowickim Ośrodku Kultury.
Choroba
Jak wspomina Marek Trepa, na początku 2021 roku zaczął uskarżać się na ból lewego biodra. Początkowo problemy zdrowotne wiązał ze swoją aktywnością fizyczną, sporo jeździł na rowerze. Podróżował po całej Polsce. W 2018 roku przeszedł 100 kilometrów na 100-lecie odzyskania przez Polskę niepodległości.
Ponieważ dolegliwości nie ustępowały, postanowił szukać pomocy u lekarzy. - W poradni przy szpitalu powiedziano mi, że to zwyrodnienia i muszę ćwiczyć. Chciałem, żeby mi dali skierowanie na rezonans magnetyczny, ale usłyszałem, że nie jest potrzebny, że wszystko widać na prześwietleniu – opowiada Marek Trepa.
Mieszkaniec Łowicza zgodnie z zaleceniami zaczął chodzić na rehabilitacje. Ćwiczył, poddawał się masażom. - Katowałem się w domu okropnie, ale nic nie pomagało – kontynuuje. Po siedmiu miesiącach, w sierpniu 2021 roku, zrobił prywatnie badanie rezonansem. Przeczuwał, że coś jest nie tak.
Po miesiącu przyszedł wynik. Chondrosarcoma, czyli chrzęstniakomięsak. Nowotwór złośliwy kości.
- Ten nowotwór tak się umiejscowił, że w ogóle nie było go widać. I rósł. Na pierwszym rezonansie miał 22 milimetry, a jak miałem operację, osiągnął 20 centymetrów – opowiada Marek Trepa.
Zastawka
Po usłyszeniu diagnozy ruszyła cała procedura: wizyty u onkologa i innych specjalistów, serie badań.
Łowiczanin leczył się w jednym z łódzkich szpitali, gdzie miał przejść operację usunięcia guza. Pojawił się jednak inny problem.
- Mówiono mi, że podczas operacji usunięcia nowotworu może być problem z zastawką serca. Po prostu mógłbym nie przeżyć – relacjonuje mieszkaniec Łowicza. Konieczny był zabieg.
- W ciągu miesiąca miałem zrobioną bezinwazyjną operację na serce, bez otwierania klatki piersiowej. Biologiczną zastawkę wprowadzono przez tętnicę udową – opowiada.
Gdy Marek Trepa myślami był już przy kolejnej operacji, tym razem tej onkologicznej, profesor, który miał go zoperować, przekazał mu, że nie podejmie się operacji.
Zalecono radioterapię, która miała spowolnić wzrost guza.
Amputacja?
W międzyczasie mężczyzna był na wizycie kontrolnej po wymianie zastawki. Dostał namiary na klinikę w Warszawie. Tam poddawany był najpierw naświetlaniu. Przeprowadzano kolejne badania, biopsje. Mijały tygodnie.
- Po jakimś czasie mój doktor prowadzący powiedział mi, że podejmie się operacji. Mówił, że odejmie mi nogę, trzy czwarte miednicy i część kości krzyżowej. Zapytał, czy się zgadzam – wyznaje Marek Trepa.
Dla zapalonego rowerzysty, członka łowickiego oddziału Polskiego Towarzystwa Turystyczno-Krajoznawczego to był cios. W Łodzi pierwotnie mówiono mu o operacji resekcji guza, która przy zastosowaniu endoprotezy oszczędzałaby kończynę. Tu miało być inaczej.
- Nie wiedziałem co powiedzieć. Wcześniej nie było w ogóle mowy o ujęciu nogi. Przyjąłem to na spokojnie, ale wszystkie myśli kłębiły mi się w głowie – nie ukrywa Marek Trepa.
Na podjęcie decyzji dostał kilka dni. Na stół operacyjny miał trafić w sierpniu albo w październiku. O ile by dożył.
Według lekarzy bez operacji zostało mu parę miesięcy życia. Nowotwór rósł, naciskał na inne narządy.
Jarek
W podjęciu najtrudniejszej życiowej decyzji pomógł mu inny pacjent. Jarosław, młodszy od niego o 10 lat mieszkaniec Bielska Podlaskiego, zmagał się z tą samą chorobą.
- Rozmowa z tym człowiekiem to było coś niesamowitego. Pół roku wcześniej przeszedł amputację nogi, miał przerzuty na płuca. Bardzo mnie podbudował – opowiada pan Marek. - Stał mi się bliższy niż brat. Po rozmowie z nim byłem pewien na 150 procent, żeby poddać się operacji – wyznaje.
Przyjaźnili się ponad rok. - Mieliśmy ten sam rozmiar buta. Kupiłem parę adidasów, zostawiłem sobie prawego buta, Jarek nosił lewy but – opowiada Marek Trepa, który z młodszym przyjacielem dzielił się wszystkim. - Opowiadaliśmy sobie takie rzeczy, których nigdy bym się nie odważył nikomu powiedzieć.
Jarek zmarł 11 października. - Szkoda, to był naprawdę wspaniały człowiek. Miał niesamowitą chęć do życia. Śmiał się, jak ludzie narzekali na jakieś problemy. Cieszył się każdym dniem. Że się obudził, że pojechał do swojej firmy – sięga pamięcią Marek Trepa.
Dziennik
Mieszkaniec Łowicza trzy dni przed operacją zameldował się przyszpitalnym hotelu. - Przez te dni leżałem i przemyślałem wszystko, zawierzając się Bogu – opowiada pan Marek.
W zeszycie spisał wszystkie myśli i przesłanie dla swojej najbliższej rodziny, przyjaciół i kolegów. Jak mówi, zapis tych kilku dni stanowił formę pożegnania. - Czasami to czytam, ale za każdym razem płaczę – nie ukrywa.
Oprócz autora nikt jak dotąd nie czytał osobistych notatek.
Wózek
Aktywnemu mieszkańcowi Łowicza nie było łatwo przesiąść się na wózek inwalidzki. Wstydził się go. Wstydził się swojego kalectwa.
- Na początku miałem z tym problem. Pierwszy raz, gdy wyjechałem na wózku z domu, pojechałem na Skwer Solidarności i tam siedziałem. Wstydziłem się wjechać do sklepu. Czułem, że wszyscy na mnie patrzą – wyznaje Marek Trepa.
Z czasem przezwyciężył blokady i lęki. W ostatnie wakacje zaczął jeździć z przystawką do wózka. Na liczniku ma już ponad 3000 kilometrów. Najdalszy był wypad nad Wisłę. Nasz rozmówca nie chce wiele planować, bo jak mówi, licho nie śpi. Ale ma pewne marzenia.
- W przyszłym roku chciałbym pojechać gdzieś na kilka dni z przyjaciółmi Mirkiem Wojdą i Maćkiem Malangiewiczem – zdradza Marek Trepa. To, że będzie mógł jeździć na wózku z przystawką, trzymało go, kiedy leżał w szpitalu po amputacji.
Dług
Choroba przewartościowała wszystko. Po operacji 63-latek otrzymał mnóstwo wsparcia od rodziny i dzieci, kolegów z pracy. Jak mówi, codziennie ktoś dzwonił z dobrym słowem.
- Czuję, że mam dług do spłacenia. W miarę możliwości chciałbym pomagać innym. Nie mówię, że jestem cudotwórcą, ale poprzez rozmowę można sprawić, że druga osoba inaczej myśli, reaguje – uważa pan Marek.
Łowiczanin dobrze pamięta, jak wielkie wsparcie dostał od Jarka, dlatego sam chętnie dzieli się swoimi doświadczeniami z innymi pacjentami. Opowiada im jak wygląda życie po operacji, wysłuchuje ich obaw, podpowiada rozwiązania, udziela porad.
Świąteczne oszustwo
Marek Trepa lubi święta Bożego Narodzenia. - To nie są te święta co kiedyś, gdy człowiek był mały i brakowało wszystkiego, a cieszyło się ze słodyczy i owoców – nie ukrywa.
Mieszkaniec Łowicza przypomina sobie zabawną świąteczną historię z dzieciństwa. - Mama zawieszała na choince długie cukierki. My z rodzeństwem odkręcaliśmy je z opakowania, zjadaliśmy, a w papierek wkładaliśmy ołówki i zawieszaliśmy je na drzewku. Jak rozbieraliśmy choinkę sprawdzaliśmy, gdzie może być jeszcze cukierek – śmieje się pan Marek.
- Życzę całej redakcji, kolegom i przyjaciołom wszystkiego dobrego na te święta. Spędźmy je w rodzinnym gronie – życzy nasz rozmówca. I zachęca, abyśmy dbali o siebie nie tylko od święta.
Jak przekonuje, nie można lekceważyć dolegliwości zdrowotnych, a swoje wątpliwości najlepiej konsultować z kilkoma lekarzami.
Mieszkaniec Łowicza mimo trudnych doświadczeń nie traci pogody ducha. - Zgrzeszyłbym, gdybym powiedział, że nie jestem szczęśliwą osobą – wyznaje Marek Trepa.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Ten komentarz jest ukryty - kliknij żeby przeczytać.
Dużo zdrowia dla Pana! Może to jest dobry moment, by jednak ponarzekać na to, jak państwo polskie traktuje osoby chore onkologicznie. Mają oni bowiem prawo tylko do 180 dni płatnego zwolnienia lekarskiego na równi z innymi chorymi, a często niestety udawaczami. To wymaga ZMIANY. Wszyscy, którzy chorowali onkologicznie lub chorował ktoś z rodziny , wiedzą, że taką chorobę leczy się latami. A chory onkologicznie, nie dość, że odbywa BARDZO WIELE wizyt lekarskich i badań, WYDAJE NA TO MNÓSTWO PIENIĘDZY, to jeszcze po pół roku zmaga się z widmem utraty pracy. Wiem, bo przerabiałam to z bratem. Renta to ochłap, komisja w zusie to poniżanie i dręczenie psychiki. Ciężka choroba w rodzinie to finansowa zapaść, a jeszcze chorować można tylko przez pół roku..., potem renta i łaska rodziny. Tak niestety jest.