
Aspirant sztabowy Roman Perzyński z Domaniewic był zawodowym strażakiem przez ponad 30 lat, z czego przeszło 28 lat pełnił funkcję dyżurnego operacyjnego. Opowiedział nam między innymi o służbie, radzeniu sobie ze stresem, świętach poza domem i o wierze.
Straż pożarna w życiu emerytowanego asp. sztab. Romana Perzyńskiego była obecna od zawsze. Trudno, żeby było inaczej, kiedy tata i mieszkający po sąsiedzku wujek oraz kuzyn są strażakami ochotnikami. Nic dziwnego, że jako nastolatek dołączył do Ochotniczej Straży Pożarnej w Domaniewicach, której członkiem jest do dziś.
Nie było jednak tak, że od dziecka marzył o zostaniu zawodowym strażakiem. - To przychodzi nie wiadomo skąd. Z powołania? Tak jak u księży? Sam nie wiem – zastanawia się Roman Perzyński. Jak przyznaje, w młodości pożarnictwo nie było jego głównym zainteresowaniem. Pierwszą pasją była elektronika.
Mimo to po ukończeniu technikum elektrycznego w Łowiczu rozpoczął dwuletnie studium w Szkole Aspirantów Państwowej Straży Pożarnej w Poznaniu. Następnie, z powodu braków kadrowych w ówczesnym województwie warszawskim, został skierowany do Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej nr 7 w Warszawie, która ma specjalizację wysokościową.
Roman Perzyński nie wiązał swojej przyszłości ze stolicą, dlatego gdy tylko nadarzyła się okazja, przeniósł się do Komendy Rejonowej PSP w Sochaczewie, gdzie służył w latach 1996-1999. Narodziny córki i budowa domu sprawiły, że podjął służbę bliżej rodzinnych stron, w Komendzie Powiatowej PSP w Łowiczu.
Nie był to jednak łatwy czas. Na początku 1997 roku pojawiły się problemy ze wzrokiem. - Strażacy przechodzą co roku specjalistyczne badania. W moim przypadku ta przyszłość nie była świetlana, bo lekarz okulista stwierdził, że jako funkcjonariusz jestem zdyskwalifikowany do brania udziału w akcjach ratowniczo-gaśniczych – opowiada Roman Perzyński.
Nieznana jest dokładna przyczyna problemów ze wzrokiem. - Jest to schorzenie rogówki oka, po prostu ostrość jest bardzo ograniczona. Pojawia się rozdwojenie obrazu – wyjaśnia 51-latek.
Były strażak początkowo czuł złość z powodu całej tej sytuacji. Nie rozumiał, dlaczego go to spotkało. Przecież miał inne plany, chciał jeździć na akcje. Po pewnym czasie złość minęła i przerodziła się we wdzięczność, że wciąż może pracować. - Starałem się dopracować do tej minimalnej emerytury, do 15 lat służby. Udało się dociągnąć do 30 lat i pół roku – wyznaje.
Służbę na stanowisku kierowania rozpoczął jeszcze w Sochaczewie, a później pełnił tę samą funkcję w jednostce w Łowiczu. Dwa lata temu otrzymał tytuł najlepszego dyżurnego stanowiska kierowania w województwie łódzkim. Jakie są najważniejsze cechy dobrego dyspozytora?
- Na pewno odporność psychiczna. Szybkość w podejmowaniu decyzji, bo tutaj nie ma czasu na zbytnie zastanawianie się. Wymuszają to na nas procedury, w końcu chodzi o zdrowie i życie ludzi – wyjaśnia Roman Perzyński.
Trzeba być w stałej gotowości, cały czas w trakcie 24-godzinnej służby. - Nawet jeżeli nic się nie dzieje, to z tyłu głowy mamy to, że zaraz może się zdarzyć coś naprawdę poważnego – zauważa mieszkaniec Domaniewic. Do tego dochodzą dyżury domowe w czasie wolnym, gdy trzeba być pod telefonem.
Zdaniem naszego rozmówcy ważna jest osobowość i cechy wrodzone, które pozwalają radzić sobie ze stresem. Jak podkreśla, ten stres jest zupełnie inny niż w przypadku innych zawodów. Jego zdaniem koledzy, którzy jeżdżą na akcje, i tak mają trudniej, ponieważ widzą całe zdarzenie i są w samym centrum wydarzeń.
Chociaż rozmowy ze zgłaszającymi (było tak, gdy numery alarmowe 998 i 112 łączyły bezpośrednio z dyżurnym straży pożarnej, a nie jak to jest teraz z Centrum Powiadamiania Ratunkowego – przyp. red.), również wywołują silne emocje i stres.
- Jest w podświadomości tragedia tych ludzi. Jeżeli osobami zgłaszającymi były osoby bliskie, uczestniczące w zdarzeniu, to ja słyszałem ich emocje przez telefon. Takie zgłoszenia były chaotyczne, trzeba było najpierw uspokoić zgłaszających, żeby cokolwiek zrozumieć – opowiada.
Zawsze trudne są te zdarzenia, gdy istnieje potencjalne zagrożenie życia osób, takie jak wypadki drogowe czy pożary. - Jestem osobą wierzącą i praktykującą. Zdarzało się, gdy mieliśmy ofiarę śmiertelną, że w myślach, szybciutko, modliłem się za nią mówiąc „wieczny odpoczynek racz jej dać Panie”.
W pamięci zostają niektóre rozmowy. Czasem są to krzyki albo charakterystyczny trzask palącego się eternitu. Jedną z najtrudniejszych rozmów była ta, którą przeprowadził z osobą chcącą popełnić samobójstwo.
- To była bardzo krótka rozmowa, dawno temu. Zadzwoniła osoba, która powiedziała, że odbierze sobie życie. Chwilę rozmawialiśmy, zaraz się rozłączyła i nie odbierała telefonu – wspomina Roman Perzyński.
Z pomocą policjantów udało się ją uratować, gdy już miała targnąć się na własne życie. - Jest duża szansa na uratowanie osób, które dzwonią. One szukają jeszcze pomocy. Ci, którzy jej nie szukają, już nie dzwonią – mówi były strażak.
Po służbie najczęściej odreagowywał jeżdżąc na rowerze, słuchając instrumentalnej muzyki. Podczas dłuższego urlopu odskocznią było chodzenie po górach, zwłaszcza po ulubionych Tatrach. Strażacy mogą też skorzystać z pomocy psychologicznej. Zajęcia z psychologiem mają już w szkole pożarniczej.
Ciągłe napięcie w pracy w końcu dało o sobie znać. Pierwsze niepokojące objawy pojawiły się już pięć lat temu. Jak mówi, to były typowe oznaki zmęczenia zawodowego, wypalenia. - Czułem niechęć do pracy. Pojawiały się jakieś lęki, strach, być może czasami irytacja. Towarzyszyła myśl, że najlepiej by było, jakby zdarzeń już nie było – opowiada.
Roman Perzyński na przestrzeni ostatnich trzech dekad wiele świąt i dni wolnych od pracy spędził na służbie. Dobrze pamięta pierwsze Boże Narodzenie w SA PSP w Poznaniu.
- Robiliśmy z kolegami losowanie. Jedni wracali do domu na wigilię i święta, a drudzy na sylwestra. Mnie przypadło wtedy pierwszy raz w życiu spędzić wigilię poza domem – opowiada druh OSP w Domaniewicach.
Wspomina wzruszenie ściskające w gardle, gdy do aspirantów przyszedł komendant złożyć im życzenia. I dzielenie się opłatkiem z kolegami, ale nie z najbliższą rodziną.
- Można powiedzieć, że my strażacy tworzymy taką zbiorowość, która jest jak rodzina. Poprzez działania ratownicze i hasło „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego” czujemy szczególną więź. Chociaż wiadomo, że chciałoby się być w tym czasie w domu – nie ukrywa.
A w domu pozostawały najbliższe osoby: żona Mariola, córki Agata i Julia. Nasz rozmówca podkreśla, że rodzina i przyjaciele zawsze byli dla niego wsparciem.
- Gdy szedłem do szkoły pożarniczej, jak jeszcze nie byliśmy małżeństwem, mówiłem mojej obecnej żonie, że musi wiedzieć, kim będę. I że musi zdecydować, czy z taką osobą chce spędzić resztę życia – wyjawia Roman Perzyński.
Oprócz bliskich ważną rolę w życiu strażaka pełniła i pełni wiara. Jako nastoletni druh domaniewickiej jednostki OSP uczestniczył w różnych uroczystościach kościelnych, takich jak procesje czy adoracje w kościele. W strażackim mundurze niósł figurkę Chrystusa na rezurekcji.
- Później była szkoła w Poznaniu przy ul. Czechosłowackiej, gdzie nieopodal znajduje się kościół. Zawsze było słychać kościelne dzwony – wspomina Roman Perzyński. Już jako ratownik JRG w Sochaczewie niejednokrotnie uczestniczył w akcjach razem z druhami OSP w Niepokalanowie, którą tworzą franciszkanie.
- Wracając po akcji jeździliśmy uzupełnić wodę na klasztorze, zawsze była wspólna modlitwa. Często rozmawialiśmy o wierze, bracia opowiadali swoje historie rodzinne, mówili dlaczego poszli do zakonu – wspomina Roman Perzyński.
A już w Łowiczu pracował w komendzie przy ul. Seminaryjnej, po sąsiedzku z Wyższym Seminarium Duchownym. Wiąże się z tym pewna zabawna historia.
- To było lato, mieliśmy bardzo dużo podtopień. Okno od stanowiska kierowania było uchylone, dzwoniło mnóstwo telefonów. I widzę postać skaczącą do okna. A to któryś z księży ze słowami „jeszcze u nas zalało, jeszcze u nas zalało!” – śmieje się były strażak.
Stanowisko kierowania podlega bezpośrednio naczelnikowi wydziału operacyjno-kontrolno-rozpoznawczego PSP w Łowiczu, którym jest oficer prasowy mł. bryg. Tomasz Ledzion. Dyżurni, o ile mają na to czas, udzielają informacji dziennikarzom. Najczęściej tym pracującym w lokalnych redakcjach, ale nie tylko.
- Bardzo lubiłem współpracować z mediami. Uważam, że straż jako instytucja publiczna jest obligowana do udzielania informacji o swoich działaniach. Czułem potrzebę, żeby mieszkańcy za waszym pośrednictwem wiedzieli, co się dzieje – wyjaśnia Roman Perzyński.
Wspomina, że kiedyś ludzie potrafili zadzwonić do dyżurnego i zapytać się, co się dzieje, bo widzieli straż jadącą na sygnale. - Niestety musieliśmy się rozłączyć i poinformować, że nie jesteśmy od tego.
Niedawno rozmawiał z córkami i żoną o tegorocznej Wielkanocy. - Zobaczcie, to pierwsze święta, które spędzę na pewno w domu, nic się nie wydarzy i nikt nie zadzwoni z pracy – mówiłem.
Aspirant sztabowy od ponad miesiąca przebywa na zaopatrzeniu emerytalnym. - Teraz jest spokój, aczkolwiek czuję się dziwnie. To dziwne uczucie, ciężko mi określić jakie. Koledzy strażacy, którzy przechodzili na emeryturę, uprzedzali, że tak będzie – zdradza.
Na razie odpoczywa. Będzie chciał nadal działać w OSP w Domaniewicach, bo jak mówi, „ta straż wciąż gdzieś w duszy gra”. - Ciężko chyba jakoś tak do końca się z nią rozstać – wyznaje były dyżurny operacyjny łowickiej straży pożarnej.
Jak zaznacza, nie czuje się emerytem. - Na pewno nie nadaję się do siedzenia w domu – przekonuje.
Zdjęcie główne: KP PSP w Łowiczu, pozostałe ze zbiorów prywatnych
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Komentarze opinie