Reklama

To Anioł Stróż i judo sprawiły, że jestem tu, gdzie jestem. Świąteczny wywiad z Beatą Walczak - Kunikowską

Beata Walczak, dziś Kunikowska, była zawodniczka MKS Zryw Łowicz, złota medalistka zawodów pucharu świata w Warszawie w 1993 w kat. ponad 72 kg. Trzykrotna brązowa medalistka mistrzostw Europy juniorek (1989, 1990, 1991). Dwukrotna medalistka drużynowych mistrzostw Europy (1994 - brąz, 1995 - srebro). Mistrzyni Polski seniorek 1994 w kat. do 72 kg, dwukrotna srebrna medalistka (1990 i 1993 w kat. powyżej 72 kg) oraz pięciokrotna brązowa medalistka (1991 i 1992 w kat. powyżej 72 kg, 1996 i 1997 w kat. do 72 kg i 1998 w kat do 78 kg).

Niewiele osób wie, że nasza reprezentantka, była w ścisłej reprezentacji kadry olimpijskiej na Olimpiadę w Atlancie w 1996 r. – Biłam się o zdobycie kwalifikacji olimpijskiej, ale się nie udało. W mojej kategorii wagowej, z Europy, kwalifikowało się 6 dziewczyn, a ja byłam dziewiąta. - wspomina.

Dziś, nasza czołowa sportsmenka, wspomina święta Bożego Narodzenia. - A były one naprawdę różne.

Nasza judoczka zawsze najbardziej ubolewała nad tym, że na święta w domu gościła sztuczna, plastikowa choinka – Prawdziwą mieliśmy tylko raz, ale że zaraz opadły jej igły, to mama powiedziała, że było to pierwsze i zarazem ostatnie żywe drzewko w naszym mieszkaniu. - śmieje się nasza mistrzyni. - W ubieranie choinki też tylko mama była zaangażowana według zasady - „tylko ja najlepiej to zrobię”.

- Z czasem, gdy byliśmy coraz starsi, a i mama była bardziej zmęczona, mogliśmy sami ubierać drzewko. Jednak ostatnich poprawek zawsze dokonywała mama.

W okresie przedświątecznym, największą atrakcją w domu państwa Walczaków były oczywiście żywe karpie pływające w wannie – Z racji tego, że było nas w domu dużo (przyp. red. czwórka rodzeństwa oraz rodzice), nie było już miejsca na żadne żywe zwierzątko. Dlatego wyczekiwaliśmy na te karpie, bawiliśmy się z nimi, karmiliśmy je, wręcz zaprzyjaźnialiśmy się z tymi stworzeniami. Bardzo wszyscy przeżywaliśmy, gdy ojciec je zabijał. - wspomina łowiczanka.

Oczywiście, zgodnie z tradycją, łuski z karpi u każdego lądowały w portfelu dla „rozmnożenia pieniędzy”.

W przygotowaniach do świąt uczestniczyli wszyscy. - Mama rządziła w kuchni, ale my jej pomagaliśmy, najczęściej to kręciliśmy w maszynce ser, czy ubijaliśmy jajka – śmieje się.

Na stole wigilijnym zawsze pojawiały się: zupa grzybowa, śledzie w przeróżnej postaci, kompot, danie z suszonych grzybów i jajek, pierogi oraz ciasta. - Z rozrzewnieniem wspominam, że każdą przygotowaną rzecz wynosiło się zaraz na balkon, żeby się nie zmarnowała.

Mikołaj oczywiście też przychodził – Jak byliśmy młodsi to pamiętam, że zawsze to tata wcielał się w tę rolę. Później to już prezenty „czekały” na nas pod choinką.

A ten wymarzony, najbardziej wyczekany prezent? - Któż to teraz zrozumie! Ja po prostu chciałam dostać sweter góralski – śmieje się nasza judoczka. - Gdy Mikołaj mi go już przyniósł, to najpierw z nim spałam a dopiero po jakimś czasie zaczęłam go zakładać. Po prostu musiałam się nim nacieszyć! Ale cieszyłam się ze wszystkiego, takie były wtedy czasy. Zresztą ja zawsze uwielbiałam czytać i najczęściej to właśnie książki gościły pod choinką.

Nasza sportsmenka pamięta bardzo zabawną sytuację, która miała właśnie miejsce tuż przed świętami, kiedy to po przyjeździe z zawodów, w jej pokoju pojawił się ogromny regał – Jak ja się wtedy cieszyłam! Miałam całe mnóstwo rzeczy, które już nie mieściły się w starym kredensie i ten prezent był dla mnie ogromnym zaskoczeniem! Taki regał to było naprawdę coś! Myślałam, że umrę ze szczęścia i z zachwytu, tak mi się podobał!

Mimo wielu podróży, związanych z jej trybem życia, Beata zawsze Wigilię i Święta Bożego Narodzenia spędzała w rodzinnym domu, wśród najbliższych. - Jak byliśmy troszkę starsi, to całą rodziną chodziliśmy na Pasterkę. Doskonale pamiętam, jak podczas wichury zgasło w kościele światło i paliły się tylko świece. To było takie niesamowite przeżycie, dla mnie jako dziecka.

Nasza czołowa zawodniczka stara się pielęgnować tradycje, które wyniosła z domu. - Uważam, że tak trzeba, że to taka nasza wartość. - mówi. - Swoje córki też wychowałam tak, że lubią być z nami, tak blisko, rodzinnie.

Przy okazji świątecznej rozmowy zapytaliśmy naszą judoczkę, jak rozpoczęła się jej przygoda ze sportem. - To była bardzo prosta historia, totalny przypadek – mówi – Moi bracia zabrali mnie do kina na film „Wejście smoka” z Brucem Lee, a że ja zawsze byłam taką „chłopczycą” i wszędzie z nimi chodziłam, to poszłam i na ten film a później razem zapisaliśmy się na judo – wspomina.

Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko. Beata trafiła do sekcji Macieja Sikorskiego i to tu rozwinęła swoje sportowe skrzydła. - To trener zobaczył we mnie potencjał, przychodził często do domu i mnie motywował, zachęcał do jeszcze większego wysiłku i walki.

- Ja w świat sportu poszłam z rozpędu. Pamiętam, że w dzieciństwie nie byłam usportowiona, nawet nie miałam w sobie takiego ducha walki. – mówi. - Teraz jak patrzę na siebie, to widzę, że to sport i wysiłek mnie ukształtował, wyrobił we mnie siłę walki i determinację!

Z wielkim rozrzewnieniem judoczka wspomina swoje zagraniczne wyjazdy – W tych czasach, w których nie było u nas w sklepach nic, tam zobaczywszy inny świat, byłam w ogromnym szoku. Ja nie mogłam z wrażenia spać! I zawsze z tych wyjazdów przywoziłam moc prezentów dla całej rodziny.

Beata do dziś śmieje się ze zjedzonego przez siebie kiwi, kupionego właśnie za granicą – Zjadłam je całe, bez obierania ze skórki, bo nie wiedziałam co to jest i jak się to je!

Wieloma ciekawymi historiami podzieliła się Beata podczas naszej rozmowy. Opowiedziała jak przez czysty przypadek trafiła do domu Włodzimierza Pressa, odtwórcy roli czołgisty Grigorija Saakaszwilego w serialu „Czterej pancerni i pies”. - To była taka moja dziecinna miłość. Wszystkie dziewczyny kochały się w tych czasach w Janku Kosie a ja przeciwnie, kochałam się w Grigoriju. Także to spotkanie, takie nieoczekiwane, było dla mnie spełnieniem najskrytszych, dziewczęcych marzeń.

- Myślę, że o moim życiu nie zadecydował przypadek - dzieli się swoimi przemyśleniami na koniec naszego spotkania Beata Kunikowska - Uważam, że to było celowe działanie mojego Anioła Stróża. To on pokierował mnie tą drogą, którą w życiu poszłam. Bez Niego i bez sportu, nie byłabym w tym miejscu, gdzie obecnie jestem.

 

Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do