
W nocy, w której według śledczych zginął Miron B., między nim a jego małżonką miało dojść do sprzeczki. Do czego przyznała się przed sądem Marzena B. współoskarżona o zabójstwo swojego męża i jakie wyjaśnienia złożyła na etapie postępowania przygotowawczego?
Proces Mariusza S. i Marzeny B. oskarżonych o zabójstwo męża kobiety Mirona B. rozpoczął się 8 maja, o czym informowaliśmy tutaj: https://lowicz24.eu/artykul/proces-ws-zabojstwa/649199
Przypomnijmy, że oboje oskarżeni nie przyznają się do winy. Mariusz S. od momentu zatrzymania odmawia składania zeznań. Na sali rozpraw nie chciał również odpowiadać na pytania.
Według ustaleń śledczych Miron B. zginął w swoim domu przy ul. Cegielnianej w Łowiczu w nocy z 26 na 27 listopada 2017 roku. Początkowo 41-latek uważany był za zaginionego, po tym jak zniknięcie mężczyzny zgłosiła na policję jego siostra Emilia K. W toku poczynionych ustaleń Marzena B. w nocy z 30 listopada na 1 grudnia usłyszała prokuratorskie zarzuty. Nie przyznała się do popełnienia zarzucanego jej przestępstwa i złożyła wyjaśnienia.
Jak wynika z ich treści, późnym wieczorem 26 listopada 2017 r. między małżonkami doszło do sprzeczki. Kobieta oznajmiła mężowi, że nie zapłaci za węgiel, ponieważ 4 grudnia zamierza wyprowadzić się z domu. Miron miał jej powiedzieć, że „pożałuje, że nie chce zapłacić”. Później według jej relacji małżonek poszedł do garażu. Po północy, gdy kobieta była już w swoim pokoju na górze, usłyszała głośną muzykę dobiegającą z dołu.
Po około 20-30 minutach zeszła na dół. Wyjaśniała, że na stole stała do połowy pusta butelka wódki. Kobieta poprosiła męża, aby ściszył muzykę. - Miron podszedł do mnie, chwycił mnie za obydwie ręce i wykręcił mi je, a następnie popchnął na szafę - mówiła Marzena B. podczas przesłuchania. Później 34-latka wyjaśniała, że pobiegła na górę i zadzwoniła do Mariusza S., którego poinformowała o zajściu. Ten miał jej powiedzieć: „to skur*ysyn, trzeba z tym zrobić porządek”. Później kochankowie esemesowali. Około godziny 2:20 kobieta usłyszała krzyk: „Marzena!”. Był to głos Mariusza.
- Jak zeszłam na dół zobaczyłam, że Mariusz leżał na Mironie i porażał go paralizatorem - czytamy w wyjaśnieniach kobiety. 38-latek miał porazić jej męża wielokrotnie, w okolice klatki piersiowej i nóg. Oskarżona dobiegła do Mariusza i odciągnęła go, pytając „co robisz?” „Tyle lat cię krzywdził i tyle to znosiłaś, dlatego zasłużył na karę” miał odpowiedzieć współoskarżony. Później S. dusił pokrzywdzonego, a po jednym z ciosów 41-latek stracił przytomność. Łodzianin ściągnął Mirona z łóżka na podłogę i poprosił Marzenę, aby pomogła mu przenieść ciało jej męża do samochodu.
- Mariusz zastraszył mnie. Powiedział, że jeśli nie pomogę mu, to też źle skończę - mówiła 34-latka na komendzie. - W końcu, jak mu nie chciałam pomóc, to wziął kołdrę, w którą był owinięty Miron, przerzucił przez ramię i zaniósł do garażu. Pobiegłam za nim, zobaczyłam, że wkłada go do bagażnika samochodu.
Marzena zaczęła płakać i błagać Mariusza, aby zawiózł Mirona do szpitala. Ten odparł, że „koledzy z Zachodu się nim zajmą”. Gdy nad ranem kobieta skontaktowała się z partnerem, ten uspakajał, że wszystko jest dobrze. A gdyby się ktoś pytał, miała powiedzieć, że od piątku przebywa w Anglii. Marzena tej samej nocy, w której doszło do zbrodni, na polecenie kochanka posprzątała mieszkanie, zmywając ślady krwi gąbką z mydłem. Nazajutrz około południa S. oddał kobiecie samochód. Nie chciał rozmawiać na temat wydarzeń minionej nocy.
Kobieta podczas przesłuchania przyznała, że już w czerwcu umówiła się z Mariuszem S., że będzie dawać mu znać, gdy w domu będzie działo się coś złego. Od lutego między małżonkami B. trwało postępowanie rozwodowe.
Na środowej rozprawie oskarżona odpowiadała na pytania swojego obrońcy. Stwierdziła, że w nocy z 26 na 27 listopada 2017 r. nie dzwoniła do Mariusza S., a jedynie pisała z nim sms-y. Sądziła, że S. jest w Łodzi. Nic nie wskazywało na to, że mógłby być w pobliżu. Ostatnia wiadomość, jaką od niego otrzymała, brzmiała „Kocham cię. Dobranoc”. Około pół godziny później kobieta zobaczyła Mariusza S. w swoim domu.
- W trakcie szamotaniny nie podchodziłam do męża, aby wyrządzić mu jakąkolwiek krzywdę - zapewniała oskarżona odpowiadając na pytanie mecenasa Piotra Kony. Kobieta jest przekonana, że Miron żył, gdy opuszczał dom. Potwierdziła swoje wcześniejsze wyjaśnienia, że nie miała pojęcia, gdzie Mariusz S. jedzie z jej mężem. Stwierdziła też, że nigdy nie miała kontaktu z właścicielami garażu, w którym znaleziono zwłoki Mirona.
- Przyznaję się, że nie udzieliłam pomocy mężowi. Bardzo za to przepraszam - powiedziała na sali rozpraw Marzena B.
Sąd przesłuchał już matkę i siostrę zamordowanego, a także jego kolegę z pracy oraz dwóch policjantów łowickiej komendy policji. O ich zeznaniach napiszemy w kolejnym artykule.
Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.
Zwazywszy na dobro dziecka Pana Mirona nie pisalibyście takich artykułów.
To jest proces poszlakowy,co przyznal sam prokurator.Wlasnie prokuratura sformulowala akt oskarzenia,na pdst.zeznan Marzeny.Ten Mariusz milczy,wcale sie nie zdziwie,kiedy ona dostanie2-3lata za nieudzielenie pomocy i zacieranie sladow.Natomiast on"wylapie"maximum 10 lat za nieumyslne spowodowanie smierci.Po prostu"za mocno"Mirona przycisnal i udusil!!
Ten burak to jej kochanek?o kurwa jaki muł.jakaś ślepa chyba jest.powinna szmata gnić w pierdlu do końca swoich dni.
Gigus,mylisz sie!Jak nie znasz sprawy,to nie pisz bzdur!Nie wiesz o co tu chodzi.Zdziwisz sie jak ta dziewczyna jeszcze w tym roku bedzie z rodzina!A obserwujac ten proces,smie twierdzic iz wkrotce tak sie stanie,na przekor wam,innowiercom!
GOŚĆ ma rację, nie wiecie jak było, zamordowany też nie był bez skazy. Dziecko musi mieć rodzica to chyba najważniejsza osoba w tej tragedii