Reklama

Wielkanoc z sercem i tradycją. Świąteczna rozmowa z Michałem Trzoską

Wielkanoc to czas odrodzenia, nadziei i rodzinnego ciepła. W tym wyjątkowym okresie spotkaliśmy się z Michałem Trzoską – samorządowcem, pasjonatem tradycji i dumnym ojcem trzech córek. Rozmawiamy o dzieciństwie na łowickich Bratkowicach, rodzinnych zwyczajach, kulinariach i tym, co w życiu najważniejsze.

– Twoja żona i trzy córki to Twoja największa życiowa miłość. Jak spędzacie razem Święta Wielkanocne?

– Dla mnie kluczowe jest słowo "razem" – od początku do końca. W moim domu rodzinnym, od strony organizacyjnej, choć oczywiście istotniejsza jest część duchowa, Święta zaczynały się od wielkiego sprzątania. Moja mama uwielbiała porządek i trochę nas ganiała, tata natomiast powtarzał, że dom to nie muzeum. Ale to wszystko tworzyło ciepły klimat oczekiwania.

Najbardziej lubiłem Wielką Sobotę i moment święcenia pokarmów – krótko, intensywnie, radośnie. Nie chodziliśmy na Rezurekcję, raczej na późniejsze Msze. Ale na przykład przy Świętach Bożego Narodzenia Pasterka? Obowiązkowo! Jestem nocnym markiem, więc to była moja godzina (śmiech). Może teraz się to zmieni – córki polubiły roraty, więc może i ja polubię poranne wstawanie?

– Co pojawia się u Was na świątecznym stole?

– Klasyka: biały barszcz albo żurek – do dziś nie wiem, czym się różnią (śmiech). Kiełbaska, jajka, mazurki – choć za tymi ostatnimi nie przepadam. Zdradzę, że istnieje popisowe danie rodziny Trzosków! Jajka faszerowane w skorupkach, podsmażane na maśle. Rodzina je uwielbia i na każdym spotkaniu się ich domaga.

– A lany poniedziałek?

– To najważniejszy dzień dla dzieci! Kiedyś wstawałem o świcie, lałem rodziców i nie rozumiałem ich irytacji – przecież to fajna tradycja!

Pamiętam, że na Bratkowicach klatki schodowe dosłownie płynęły wodą. Były też "zbrojne bandy" z wiadrami – jeden kolega, używał nawet klucza hydraulicznego, żeby odkręcać osiedlowe hydranty. Czyste szaleństwo! Któregoś roku oblałem tatę wodą o 7 rano. Nie zdenerwował się, nie powiedział złego słowa. Ale rok później, punkt 6:30, obudził mnie wiadrem. Z lodem. To było pouczające. I bardzo skuteczne (śmiech).

Dziś to moja żona jest tarczą obronną, choć muszę przyznać, że nasze córki chyba i tak mają dla nas więcej litości, niż my mieliśmy dla swoich rodziców.

– Twoje zaangażowanie w promocję tradycji, jak wpisanie Bożego Ciała na krajową listę niematerialnego dziedzictwa, jest imponujące. Pielęgnujesz jakieś inne, szczególne tradycje?

– Mam nadzieję, że uda się kiedyś wpisać nasze łowickie Boże Ciało na światową listę UNESCO. Zresztą piękne procesje mamy w całym powiecie – choćby w Kocierzewie czy Złakowie.

Chciałbym też wspomnieć o nietypowej tradycji, którą pamiętam z dzieciństwa: moja babcia pochodziła z Łodzi, gdzie cała rodzina spotykała się na długie godziny przy grze w brydża. Nieważne, że obiad świąteczny był na 14:00! Od 10:00 grano w karty. Ja sam wciąż nie umiem grać w brydża – i to moje małe marzenie, żeby się nauczyć.

- Czy rodzinne tradycje są dla Ciebie ważne?

- Tak, absolutnie. Rodzina to mój największy skarb. Staramy się żyć zgodnie z zasadą, że dzieci uczą się przez przykład – dlatego codziennie staramy się pokazywać, że można żyć w zgodzie, kochać się i szanować. Nie chodzi o bogactwo, lecz o to, by dom był miejscem pełnym miłości i ciepła, nawet jeśli czasem jest to kosztem na przykład idealnego porządku.

– Sport to Twoja pasja – jak go łączysz z rodziną?

– Okazuje się, że sport świetnie łączy się z rodziną. Kiedy biorę udział w maratonie, jedziemy całą rodziną - zwiedzamy, biegamy , spędzamy wspólnie świetny czas. Warto docenić, że organizatorzy coraz częściej przygotowują też biegi dla dzieci – to świetna okazja, by nauczyć dzieci dobrych nawyków.

– A Wielkanoc: w domu czy na wyjeździe?

– Zdecydowanie w domu. Chociaż ostatnio rozmawialiśmy, że może warto spróbować czegoś nowego – pojechać gdzieś, nie gotować, nie planować. To mogłoby rozwiązać wiele rodzinnych dylematów – u kogo pierwszy dzień, gdzie drugi… Może kiedyś spróbujemy...? Ot, dla poszerzenia horyzontów. Z drugiej strony – tu zacytuję pewną mądrą kobietę – podobno takie 'ucieczki świąteczne' nie są tak magiczne, jak się wydaje.

– Masz jakieś szczególne świąteczne podróżnicze marzenia?

– Wyspy Wielkanocne – to brzmi jak żart, ale coś w tym jest (śmiech). A tak poważnie, jeśli chodzi o miejsce związane ze Świętami Wielkanocnymi, to inspirującym przeżyciem byłoby zobaczenie miejsca gdzie dokonało się Zmartwychwstanie Pańskie, czyli Jerozolimy.

– Co dla Ciebie oznacza Wielkanoc – duchowo i symbolicznie?

- To taki przystanek w codziennym biegu – moment, kiedy można złapać oddech i zostawić coś za sobą. Dla mnie to święto nadziei i odwagi: żeby wierzyć, że po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój. I że zawsze warto próbować od nowa – nawet jeśli nie wszystko od razu się układa.

– Na koniec – jakie masz życzenia dla mieszkańców Łowicza i powiatu łowickiego?

– Przede wszystkim: zdrowych, spokojnych i rodzinnych Świąt. Spędzanych z tymi, których kochamy i którzy kochają nas. Bo człowiek jest istotą społeczną – potrzebujemy bliskości, rozmowy, relacji. I tego pielęgnowania relacji wszystkim życzę – nie tylko na święta, ale przez cały rok.

Aktualizacja: 19/04/2025 23:14
Reklama

Komentarze opinie

Podziel się swoją opinią

Twoje zdanie jest ważne jednak nie może ranić innych osób lub grup.


Reklama

Wideo Lowicz24.eu




Reklama
Wróć do